Dziedzic odchodzi pieszo
Dziedzic odchodzi pieszo. Mało znane gorzkie oblicze reformy rolnej
TOMASZ TARGAŃSKI: – Napisała pani: „jeśli dziedzic odchodzi pieszo, wieś tego nie zapomina”. Przywołuje pani ten obraz. Czego jest symbolem?
ANNA WYLEGAŁA: – Końca pewnej epoki w historii Polski. Scena odejścia dziedzica z majątku zawierała potężny ładunek emocjonalny. Jej świadkowie zdawali sobie sprawę, że dzieje się coś ważnego. Do wypędzenia właściciela w świat z przysłowiową walizką w ręku nie dochodziło nagle – był to raczej stopniowy proces – ale kiedy już coś takiego miało miejsce, pozostawiało niezatarty ślad w pamięci obu stron. Co ciekawe, reakcją chłopów tylko sporadycznie bywała wrogość, najczęściej odpowiadali obojętnością, ale zdarzało się i współczucie. Niezależnie od tego, czy dziedzic był dobry czy zły, ludziom po prostu żal było drugiego człowieka.
A przemoc? Dochodziło do aktów zemsty na ziemianach?
Bardzo rzadko. Chłopi nie rzucali się też spontanicznie na dwory. Wszystko zależało od kontekstu: tego, kim był właściciel i jego relacji z wsią. Warto wspomnieć historię Józefa Helbicha, właściciela majątku Konary niedaleko Radomia. Nie był on specjalnie lubiany przez chłopów. Kiedy jednak został przez Sowietów upokorzony, a potem przez władzę ludową wygnany z dworu, ludzie mu współczuli, uważali, że „to się nie godzi”, by właściciel wielkiego majątku został potraktowany w ten sposób. Wspomnienie o tamtym upokorzeniu na długo zapisało się w pamięci miejscowej ludności. Cała sytuacja pokazuje, jak mocna była symboliczna pozycja dziedzica – nawet tego nielubianego – na polskiej wsi.
Co ta scena odejścia dziedzica z majątku oznaczała w sensie politycznym?
Była końcem polskiego ziemiaństwa. Tym razem definitywnym i nieodwołalnym.