Puszczała z dymem wsie i miasteczka, przeprowadzała abordaże, podpalała statki. Zjadała serca wrogów, rzucała ich ciała rekinom, w najlepszym przypadku – skracała ich o głowę. Ale też zbierała podatki, prowadziła politykę redystrybucji, stworzyła system ubezpieczeń i negocjowała porozumienia zbiorowe.
Jej historia zaczyna się u południowych wybrzeży Chin ponad 200 lat temu i wyraźnie odbiega od zachodniego stereotypu piratów. Jak pisze harwardzki historyk Robert J. Antony w książce „The Golden Age of Piracy in China” (Złoty wiek piractwa w Chinach), w okolicach roku 1800 chińskie piractwo przechodzi małą rewolucję. Wcześniej było zajęciem dorywczym, dodatkowym źródłem dochodów dla tysięcy drobnych rybaków, którzy szczególnie latem i w porze monsunów nie byli w stanie wyżyć z połowu ryb.
Ci właśnie rybacy z czasem doszli do wniosku, że w większych grupach na większych statkach jest łatwiej. Dodatkowo dostali wsparcie ze strony chłopskiej rebelii Taysonów, która przejęła władzę w pobliskim Wietnamie – jej przywódcom zależało na osłabieniu Chin. Piratom zapewniali więc nie tylko finansowanie, ale również spokojne przystanie niedaleko największych portów południowych Chin.
Antony pisze, że na początku XIX w. po tamtejszych morzach pływały floty pirackie, mające swoją odrębną symbolikę, zwyczaje i przede wszystkim odrębne dowództwo. Dochodziło między nimi do bitew morskich, przy których ta pod Trafalgarem – rozegrana mniej więcej w tym samym czasie – była małą utarczką.
Wtedy właśnie na scenę wpłynęła Ching Shih. – Wywodziła się prawdopodobnie z ludu Tanka, zwanego również ludźmi łódek lub morskimi Cyganami, którzy zajmowali samo dno ówczesnej struktury społecznej Chin, zarówno pod względem statusu, jak i majątku – mówi Ronald Po, sinolog z London School of Economics.