JOANNA PODGÓRSKA: – To było nie tylko najdłuższe, ale i chyba najdziwniejsze śledztwo w PRL?
SZYMON RUDNICKI: – Na pewno najbardziej wielowątkowe i zagadkowe. No i śledztwo, w którym nie udało się ustalić motywu, a to jest przecież problem podstawowy.
Nigdy nie słyszałam o przypadku, by osobie mającej przekazać okup towarzyszyło siedem radiowozów na sygnale.
Od pierwszego momentu to śledztwo było skopane. W pierwszej fazie zamiast pójść gorącym tropem, bo to daje największą szansę na powodzenie, porwanie [w styczniu 1957 r.] od razu uznano za sprawę polityczną. W związku z tym sprawę przejęło MSW, które nie miało dużych doświadczeń w kryminalistyce. Prowadzący ją III Departament MSW zajmował się terrorem, kontrwywiadem. Gdyby śledztwo zlecono po prostu kryminalistykom z Komendy Głównej MO czy jakiejkolwiek innej jednostce milicyjnej, może udałoby się rozwiązać tę sprawę, bo oni mieli wprawę i doświadczenie. Inna rzecz, że to nie jest jedyna w Polsce nierozwiązana sprawa porwania. Weźmy choćby III RP – jak długo toczyły się śledztwa o uprowadzenie i zabójstwo Krzysztofa Olewnika, sprawa zabójstwa pary studentów w Górach Stołowych czy nierozwiązana do dziś sprawa zaginięcia Iwony Wieczorek. Sprawcy przez lata pozostają bezkarni.
Czytając w książce pana profesora opis początków tej sprawy, kiedy jeszcze nie wiadomo, że Bohdan nie żyje, można odnieść wrażenie, że porywacze bawią się śledczymi. Zostawiają po całym mieście wskazówki w pudełkach od zapałek czy starym pantoflu. Osobie, która miała przekazać okup, każą mieć przy sobie jelenie rogi. Dziś to się kojarzy z jakąś miejską grą.
Dla mnie nie ulega wątpliwości, że cała ta gra z okupem była fikcją. Przecież później okazało się, że Bohdan został zabity zaraz po porwaniu.