Niektórzy to mają dziejowego farta – tylko co przyjdą na świat i już wpisują się w karty matki historii. Inni przeciwnie – harują całe życie i pies z kulawą nogą nie będzie o nich pamiętał. Dlatego zazdroszczę urodzonym w Stalinogrodzie. Zazdroszczę, choć nie chorobliwie.
Od marca 1953 r. do października 1956 w dumnym mieście Józefa Stalina – wcześniej Katowice, a jeszcze wcześniej niemieckie Kattowitz – przyszło na świat ponad 16 tys. dzieci. Niektórych stalinogrodzian poznałem osobiście. Niestety nie wszyscy, trzeba uczciwie powiedzieć, podchodzą do miejsca urodzenia z należytą godnością. Są i tacy, którzy (za przeproszeniem) uważają, że to żadna chluba, tylko hańba. Ludziom nie dogodzisz.
Czytaj też: Czerwoni mieszczanie. Jak żyli i mieszkali bolszewicy
Józef. Imię z mocą sprawczą
Stalinogród – zważcie, jak pięknie w nazwie brzmi staropolski „gród” – istniał od 9 marca 1953 r. do 10 grudnia 1956, kiedy to Rada Państwa, z nieznanych powodów, przywróciła do życia miasto Katowice i katowickie województwo. Z tym że już od październikowej odwilży tchórzliwie wymazywano z przestrzeni publicznej wszystko, co było stalinogrodzkie. Tylnymi drzwiami wpychały się Katowice. W urzędzie stanu cywilnego nie sugerowano już rodzicom chłopców, że dobrze by było nadać synowi imię Józef.
Pierwszy imiennik wielkiego wodza urodził się 9 marca, w dniu, kiedy Rada Państwa i Rada Ministrów podjęły dziejowo, politycznie i historycznie słuszną uchwałę o