Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Rekolekcje narodowe. Po której stronie był Kościół podczas zaborów

Ostatni prymas Polski Michał Jerzy Poniatowski (w środku) na obrazie Jana Matejki „Rejtan” Ostatni prymas Polski Michał Jerzy Poniatowski (w środku) na obrazie Jana Matejki „Rejtan” Jan Morek i Wojciech Kryński/Muzeum Narodowe w Warszawie / Forum
Dla abp Marka Jędraszewskiego „naród polski będzie trwał wiecznie zjednoczony z Chrystusem”. Czy Kościół katolicki zawsze stał po stronie narodu w czasach zaborów, jak dziś słyszymy od polityków PiS i hierarchów? Fakty historyczne temu przeczą.

„Jak sięgniemy pamięcią do czasów zaborów, gdy nasze państwo było rozszarpane, to Kościół był jedyną instytucją sieciową. Polskość przetrwała głównie dzięki silnej rodzinie i Kościołowi, który stał na straży niezmiennych wartości. Mam nadzieję, że nikt nigdy nie waży się odebrać tej wielkiej zasługi, która jest po prostu historycznym faktem. Kościół zawsze stał po stronie narodu w czasach zaborów, podczas okupacji i także w czasach komunizmu. (…) Nasi oprawcy zawsze chcieli zdławić Kościół, bo była to jedyna silna instytucja broniąca praw i godności Narodu”.

Słowa te wygłosił z okazji 100-lecia niepodległości Polski prezydent Andrzej Duda w wywiadzie dla tygodnika „Niedziela”. Od tego czasu poglądy na historię Kościoła katolickiego nie zmieniły się w kręgach Zjednoczonej Prawicy ani na jotę. Prezes PiS Jarosław Kaczyński ogłosił wręcz, że „kwestionowanie pozycji Kościoła katolickiego w Polsce ma charakter niepatriotyczny”. Dla abp Marka Jędraszewskiego „naród polski będzie trwał wiecznie zjednoczony z Chrystusem”.

Jako niepatriota (według tych definicji), ale za to historyk postanowiłem zakwestionować powyższe twierdzenia, opierając się na faktach z okresu zaborów, będących ważnym papierkiem lakmusowym stosunku Kościoła do kwestii niepodległości Polski – zgodnie zresztą z intencjami prezydenta.

Biskupi, Targowica, szubienica

Kwestia upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów i początku zaborów jest niezwykle delikatna z punktu widzenia Kościoła, a dokładnie ówczesnej wysokiej hierarchii duchownej z prymasami na czele. Nie miejsce tu na analizę, w jak dużym stopniu przyczynili się oni do rozbiorów, prowadząc politykę zgodną z interesami państw ościennych i inkasując za to niemałe pieniądze. Niektórzy z nich uciekli z kraju, niektórzy zmarli zanim dosięgnął ich wyrok tłumu, niektórzy zwiśli na szubienicy…

Pierwszym naszym zrywem narodowym była insurekcja kościuszkowska. Ludzie w niej uczestniczący doświadczyli tragedii rozbiorów, próbowali zapobiec ostatniemu z nich. Naczelnik powstania Tadeusz Kościuszko nie krył irytacji z powodu działań polskiego Kościoła, w których widział główną przyczynę upadku państwa, ale i wewnętrznego zniewolenia ludu. W jednym z rękopisów (dawne zbiory Ossolineum, dzisiaj we Lwowie) napisał: „Księża zawsze wykorzystają ciemnotę i przesądy ludu, posłużą się religią jako maską, by przykryć swą hipokryzję i niegodziwość swych przedsięwzięć… Widziano rządy despotyczne posługujące się tą zasłoną religii w przekonaniu, że była ona najmocniejszą podporą ich władzy; wówczas to wyposażono w sposób możliwie najbogatszy księży kosztem nędzy ludów”.

Podczas powstania kościuszkowskiego mieszczanie Warszawy i Wilna powiesili znaczniejszych uczestników konfederacji targowickiej, w tym bp. Józefa Kossakowskiego, który nie krył, że sam kaptował posłów do podpisania aktu rozbioru, a na swoją obronę powiadał, że robił to dla pieniędzy, nie bojąc się konsekwencji, bo jego osoba jako biskupa była nietykalna. Bp Ignacy Massalski – zwolennik ratyfikowania dwóch pierwszych aktów rozbiorowych – powieszony został na końskich lejcach. Bp Wojciech Skarszewski uniknął stryczka, Kościuszko zamienił wyrok śmierci na dożywotnie więzienie; ponoć zrobił to pod wpływem króla, nuncjusza papieskiego i błagań dwóch kochanek (o czym plotkował sam gen. Józef Zajączek, członek Rady Najwyższej Narodowej). Stolica Apostolska mianowała go później arcybiskupem warszawskim i prymasem Królestwa Polskiego.

Czytaj też: I Rzeczpospolita nie musiała upaść

Biskupi przepraszają cara za powstanie

15 lat od powołania do życia Królestwa Polskiego wybuchło powstanie listopadowe. Najtrudniej, jak pisze ks. prof. Mieczysław Żywczyński, przyszło episkopatowi podpisać się pod aktem detronizacji cara; zapał niektórych biskupów był zresztą związany bardziej z nadzieją przywrócenia kontroli Kościoła nad prawem małżeńskim niż odzyskaniem suwerenności narodu. O ile niższy kler popierał ruch powstańczy, o tyle bardzo opornie uczestniczył w jego wspieraniu materialnym, szczególnie gdy należało poświęcić srebra kościelne.

Najbardziej haniebne było jednak to, że zaraz po upadku powstania biskupi ruszyli z pisaniem listów przepraszających cara, tłumacząc własny w nim udział przymusem, jaki wywierały na nich kręgi wojskowe. Bp Adam Prażmowski przekonywał Mikołaja I, że insurekcję wywołali liberałowie i bluźniercy, którzy sterroryzowali duchownych i okradli ich świątynie. Zapewniał przy tym, że zdrowa część narodu wznosiła modły o powrót cara i przywrócenie porządku, a on sam odchorował mocno przewiny, do których został zmuszony siłą.

Powstanie styczniowe to przykład klasycznego paradoksu: powstańcy obnosili się z przywiązaniem do religii katolickiej i wiary w Boga, z drugiej strony głosili konieczność zmian systemu społecznego, którego Kościół był strażnikiem i głównym beneficjentem. Dlatego też mimo wizerunków Matki Boskiej na sztandarach hierarchia duchowna była zdecydowanie przeciwna insurekcji. Brian Porter-Szücs z Uniwersytetu Michigan przypomina, że właśnie wówczas ostrzegano z ambon, że katolikom tylko z katolikami wolno się bratać, zaś Tymczasowy Rząd Narodowy w manifeście głosił walkę o wyzwolenie Polaków, Litwinów, Rusinów i Żydów (dawnych narodów Rzeczpospolitej) oraz równe prawa obywatelskie dla wszystkich, niezależnie od pochodzenia, stanu i różnicy wiary. Tego Kościołowi polskiemu było już za wiele.

Czytaj też: Jak doszło do wybuchu powstania styczniowego?

„Wyrósł niespodziewanie dla siebie na męczennika”

Wydawałoby się, że kulturkampf to coś więcej niż wydarzenie historyczne, to symbol oporu Polaków wobec germanizacji, to przejaw największego patriotyzmu i przywiązania do wiary ojców. Kanclerz Niemiec Otto Bismarck rozpoczął tę swoistą walkę z katolicyzmem w celu wzmocnienia jedności państwa niemieckiego, a polegała ona głównie na wprowadzeniu nowych przepisów administracyjnych względem duchownych (chodziło o seminaria i egzaminy).

Biskupom polskim państwo niemieckie nie przeszkadzało, póki nowe zasady gry nie dotknęły ich samych i interesów Kościoła – wtedy stali się orędownikami oporu. Najlepszym tego przykładem abp gnieźnieński Mieczysław Ledóchowski, który do tego stopnia zmienił postawę z proniemieckiej na antyniemiecką, że historyk Stefan Kieniewicz napisał wprost, iż „Ledóchowski wyrósł niespodziewanie dla siebie na męczennika narodowego”.

Należy przy tym zaznaczyć, że kulturkampf nie odpowiadał hierarchii, bo był przejawem walki z Kościołem, natomiast germanizacja jako walka z polskością nie interesowała jej wcale. Przykładem tego chociażby słynna sprawa dzieci z Wrześni: uczniowie i uczennice Katolickiej Szkoły Ludowej sprzeciwili się w 1901 r. używaniu języka niemieckiego na lekcjach religii, za co zostali ukarani chłostą, a dorośli – więzieniem i grzywną. Pięć lat później z tych samych przyczyn wybuchł strajk szkolny w Poznaniu i dopiero wówczas głos zabrał abp gnieźnieński i poznański Florian Stablewski; jednoznacznie stanął po stronie władz szkolnych i upomniał polskich rodziców, by wychowywali dzieci w posłuszeństwie wobec starszych niezależnie od okoliczności – dyscyplina na pierwszym miejscu.

Czytaj też: Pruska Wielkopolska

Watykan o powstaniu listopadowym: „siewcy podstępu i kłamstwa”

Konstytucja 3 Maja od początku nie cieszyła się poparciem Rzymu, kojarzono ją z wydarzeniami Wielkiej Rewolucji Francuskiej, dlatego papież Pius VI publicznie poparł interwencję zbrojną Katarzyny II w interesie konfederacji targowickiej, potępił też insurekcję kościuszkowską.

Papiestwo miało jasny pogląd na powstanie listopadowe, była to „straszna rewolucja”, a wręcz „bunt, do którego przyłączyło się wojsko”. Watykan jawnie dopingował armię rosyjską, mając nadzieję na szybki koniec walk, sam ewentualnie liczył na pomoc Austrii, gdyby w Państwie Kościelnym wybuchł podobny bunt Włochów. Innymi słowy, wystąpienie Polaków przeciwko swojemu władcy było czynem grzesznym z punktu widzenia nauki Kościoła katolickiego.

Gdy polskich księży i zakonników spotykały restrykcje, w tym zsyłki na Sybir i branie w kamasze – Rzym wiedział i milczał. Gdy rozpoczęła się Wielka Emigracja i rzesze powstańców szukały drugiej ojczyzny, nuncjusze apostolscy przy dworach Wiednia i Berlina robili wszystko, by przez te kraje Polacy nie przedostali się w granice Państwa Kościelnego.

Kwintesencją stosunku Grzegorza XVI do Polaków była encyklika Cum primum opublikowana rok po powstaniu i po konsultacji z Petersburgiem. W samym dokumencie nigdy nie nazwano walczących Polaków powstańcami, zawsze była mowa o buncie, na którego czele stali „siewcy podstępu i kłamstwa”. Za tę totalną krytykę dążeń Polaków wyrażoną na piśmie episkopat polski zgodnie podziękował papieżowi.

Czytaj też: Wielka Emigracja – w poszukiwaniu wolności

Papież pisze do cara Aleksandra II

W momencie wybuchu powstania styczniowego Państwo Kościelne było już okrojone (trzy lata wcześniej powstało Królestwo Włoch), a niewielka enklawa rzymska z przyległościami należała do papieża tylko dlatego, że chronił ją korpus francuski Napoleona III. Na wieść o manifestacjach w Królestwie Polskim Pius IX wystosował list do episkopatu, przestrzegając przed ludźmi skłonnymi do zamieszek, rozsiewającymi przewrotne idee, chcącymi poprowadzić Polaków do obłędu – słowem demokratów. Podobnie jak w wypadku powstania listopadowego, tak i teraz papież bał się rozlania „dążeń demokratycznych” na jego poddanych – Włochów.

Watykan powiadomił Petersburg i Berlin, że nie bierze odpowiedzialności za zachowanie kleru polskiego podczas powstania. Sympatia, jaką walczący Polacy zyskali w Europie, i noty dyplomatyczne Wielkiej Brytanii, Francji i Austrii w ich obronie zmusiły jednak Stolicę Apostolską do zabrania głosu. Papież wysłał list do cara Aleksandra II, w którym życzył mu „odzyskania wpływów zbawiennych nad katolickimi poddanymi Waszej Cesarskiej Mości” i prosił: „niech wiernym wolno będzie wyznawać wiarę, a wtedy przekona się Wasza Cesarska Mość, że głównym powodem ciągłych politycznych rozruchów w Polsce jest ucisk religii”.

Pius IX stanął w obronie katolicyzmu, a nie uciskanego narodu, walczącego o suwerenność. Zresztą niepowodzenia Polaków w walce wyzwoleńczej zdiagnozował: „Polacy szukają przede wszystkim Polski, a nie Królestwa Bożego, oto dlaczego nie mają Polski”.

Czytaj też: Sprawa polska w polityce mocarstw

Cierpliwość, modlitwa, prośby do Boga

Przedłużające się powstanie zagrażające stabilności państw ościennych zmusiło Prusy, Austrię i Rosję do odnowienia współpracy, papież przyjął to z nieukrywaną nadzieją – przypominało mu bowiem Święte Przymierze powstałe po upadku Napoleona. Watykan poczuł się pewniej, natychmiast wprowadził cenzurę prasową i wszelkie wzmianki o Polakach były zakazane, choć oczywiście, jak to zwykle bywa w praktyce, niektóre teksty miały prawo się ukazać, dla przykładu zgromadzenie księży zmartwychwstańców uznało powstanie za dzieło szatana, a szatan, jak wiadomo, to „kłamca, złodziej i mężobójca”.

Jeszcze pod koniec XIX w. papież Leon XIII, ten od encykliki Rerum novarum, która stała się podstawą katolickiej nauki społecznej, w kwestii odrodzenia niepodległej Polski zachowywał się podobnie jak poprzednicy – zalecał cierpliwość, modlitwę, prośby do Boga, a poza tym wierność władzy i państwu takiemu, jakie było – i broń Boże żadnych knowań i rokoszy.

Identycznie wypowiadali się wówczas najwyżsi hierarchowie polscy, abp warszawski Zygmunt Szczęsny Feliński upominał wiernych, że niczym nie można usprawiedliwić buntu przeciwko władzy, nawet takiej, która z zaborów pochodziła, ponieważ nawet taka z łaski i pozwolenia boskiego ją sprawuje. Krótko mówiąc, ówcześni duchowni chętnie przywoływali przykład Jezusa, który w dzieciństwie posłuszny był Maryi i Józefowi, a w wieku dorosłym – władzy rzymskiej.

Czytaj też: Rosyjskie represje wobec Kościoła

„Spojrzał Bóg na ucisk swojego ludu w niewoli”

Kościół zaczął tworzyć mit obrońcy polskości pod koniec I wojny światowej, gdy pojawiła się realna nadzieja na odrodzenie Rzeczpospolitej. Abp Józef Teodorowicz ze Lwowa i abp Aleksander Kakowski z Warszawy głosili, że Kościół był do tej pory krynicą, której wody zraszały glebę duszy polskiej, a cierpienia Kościoła były tożsame z cierpieniem narodu. Te nowe prawdy mówili w czasie, gdy klęska Niemiec i Austro-Węgier była przesądzona, a potęga Rosji rozpadała się wraz z upadkiem dynastii Romanowów. Trzej zaborcy znikali z mapy Europy.

Od tego czasu zaczęła się też akcja usprawiedliwiania negatywnego stanowiska Stolicy Apostolskiej do sprawy polskiej w XIX w. Zaczęto stosować eufemizmy, mające złagodzić postawę papieży, zainteresowanych jedynie zachowaniem stolca Piotrowego jako monarchów równych innym monarchom. Nawet dziś niewygodne fakty z dziejów Stolicy Apostolskiej rozmywa się w okrągłych zdaniach typu: „stosunek Grzegorza XVI do sprawy polskiej nacechowany był pragmatyzmem wynikającym z globalnej polityki europejskiej” (nota redakcyjna do książki ks. Mieczysława Żywczyńskiego „Watykan wobec powstania listopadowego”).

Koniec niewoli i odzyskanie niepodległości sprzyjały podsumowaniom, refleksji i próbie odpowiedzi na pytanie: dlaczego doszło do rozbiorów? Episkopat miał jedną, jasną odpowiedź – wszelkie nieszczęścia spadające na narody były wynikiem odwrócenia się ich od Boga. Niezbitym tego dowodem wielowiekowe cierpienia Żydów i 123-letnie rekolekcje Polaków – o czym informował wiernych „Przewodnik Katolicki”, pismo archidiecezji gnieźnieńskiej. Także nieudane polskie insurekcje utwierdzały kler w przekonaniu, że nie człowiek z bronią w ręku, lecz ręce złożone do modlitwy doprowadziły do odzyskania niepodległości.

Od czasu do czasu można było słyszeć głosy, w których wysocy hierarchowie przyznawali wprost, że Kościół nie popierał powstań narodowowyzwoleńczych, bo to nie Kościół służy narodowi, lecz naród Kościołowi. Odzyskanie niepodległości było aktem łaski Bożej – tylko i wyłącznie – a nie wynikiem orężnych starań Polaków. W listopadzie 1918 r. abp Kakowski napisał w liście pasterskim: „Spojrzał Bóg na ucisk swojego ludu w niewoli, wysłuchał jego jęczenia, zlitował się i stanął po naszej stronie, aby skruszył nieznośne nam więzy i oddał nam wolną, niezależną i zjednoczoną ziemię Ojców naszych. Tak jest. Z łaski Boga jesteśmy wolni”.

Polacy, szukający dróg do niepodległości ojczyzny, często musieli walczyć z Państwem Kościelnym – tak było w czasach napoleońskich, gdy wjazd gen. Jana Henryka Dąbrowskiego do Rzym uwiecznił na obrazie January Suchodolski; tak też było i w czasie Wiosny Ludów, kiedy Polacy wspomogli włoskich rewolucjonistów w wygnaniu papieża i ustanowieniu republiki. Adam Mickiewicz przybył do Wiecznego Miasta tworzyć Legion Polski, mając nadzieję, że w przyszłości będzie zaczątkiem armii narodowej. Gen. Józef Bem zrezygnował z katolicyzmu, gdy przyszło mu tworzyć wojsko polskie w Turcji, za co zresztą spotkała go kościelna anatema.

Łatwiej było Polakom walczyć o niepodległe i suwerenne państwo, wyzwalając się z więzów zależności religijnej, bo wierność Kościołowi krępowała ich patriotyzm, a jak wiadomo, „nikt nie może służyć dwóm panom”. Tezy, że „Polska przetrwała głównie dzięki Kościołowi” czy że „Kościół zawsze stał po stronie narodu w czasach zaborów”, w świetle historycznych faktów się po prostu nie bronią.

Czytaj też: Kościół katolicki w II Rzeczpospolitej

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną