Żołnierze wyklęci po czesku
Żołnierze wyklęci po czesku. Władze chciały utajnić tę niewygodną historię
Czechy nie mają tradycji zbrojnych zrywów i partyzantki. Choć dodać trzeba – w nowożytnej historii. Bo czeskie „sierotki husyckie” pod koniec średniowiecza złupiły i spustoszyły pół Europy Środkowej. Wiek XIX, czas kiedy tworzyły się współczesne kultury narodowe, wytworzył w Czechach tradycję walki o prawa narodowe na drodze codziennej pracy organicznej, działań politycznych w parlamencie, rywalizacji gospodarczej i „walki” o majestatyczne budowle w Pradze, które „przyćmią wiedeńskie odpowiedniki” (Teatr Narodowy, Muzeum Narodowe itp.). Los oszczędził Czechom takich doświadczeń jak brutalna pacyfikacja Polski po powstaniu styczniowym. Nie musieli też bronić swojego prawa do istnienia przed najazdem w 1920 r.
Słowo „partyzant” ma potocznie nieco inne znaczenie w Czechach niż w Polsce czy we Francji. Partyzanci to ludzie, którzy w 1945 r., gdy skończyła się niemiecka władza, organizowali nowy porządek. W czasie wojny ruch oporu rozumiano raczej jako przygotowywanie struktur na powojnie i wywiad, a nie działania zbrojne.
W Czechach od połowy XIX w. panowała wiara w słowiańskiego rosyjskiego „starszego brata” i jego „prawdziwe rozumienie naturalnej, ludowej demokracji”. Czechy były jednym z bastionów europejskiego ruchu robotniczego, a w okresie międzywojennym komunistycznego. Przywódca komunistyczny i poseł do czechosłowackiego parlamentu Klement Gottwald rzucał w twarz innym posłom z sejmowej mównicy w 1929 r.: „Jeździmy rzeczywiście uczyć się do Moskwy. A wiecie czego? Od rosyjskich bolszewików jeździmy się uczyć, jak wam skręcić kark. A wiecie, że rosyjscy bolszewicy są w tym mistrzami. Jeszcze wam przejdzie śmiech”. Dla bardzo wielu ludzi lewicy było to przemówienie świetne oratorsko.