Rosja nie kupiła demokracji
Zachód myślał, że ucywilizuje Rosję pieniędzmi. Srogo się pomylił
Wszystkie warstwy społeczeństwa rosyjskiego są wzburzone w najwyższym stopniu” – napisał w raporcie przesłanym z Petersburga do Paryża pod koniec sierpnia 1904 r. ambasador Maurice Bompard. Doświadczony dyplomata znał dobrze Rosję. 12 lat wcześniej brał udział w negocjowaniu warunków sojuszu wojskowego, jaki III Republika zawarła z imperium Romanowów. Zaś od 1902 r. kierował tam placówką dyplomatyczną. Kraj rządzony przez Mikołaja II sprawiał wówczas wrażenie stabilnego. Jednak wystarczyły militarne klęski poniesione w wojnie z Japonią, a natychmiast zaczął ogarniać go stan wrzenia. Bompard donosił zwierzchnikom, że szczególnie proletariat rosyjski jest „gotowy jako pierwszy wzniecić rewolucję, ponieważ żądania jego przybierają coraz bardziej gwałtowny charakter”.
Rebelie, które przez sto lat wybuchały regularnie nad Sekwaną, przynosiły narodziny kolejnych republik. Toteż brytyjski ambasador Charles Hardinge w raportach z listopada 1904 r. podkreślił, że państwo carów weszło w stan „krytycznego wzburzenia”, ale przynosi to szansę na liberalne reformy, że być może Mikołaj II zgodzi się zrezygnować z samodzierżawia na rzecz demokratyzacji imperium. Tym sposobem rozładowując społeczne napięcie. Tymczasem w niedzielę 22 stycznia 1905 r. konfident tajnej policji, Ochrany, pop Gieorgij Gapon zorganizował w Petersburgu wielką manifestację robotników. Zebrani przez związki zawodowe ludzie pomaszerowali pod Pałac Zimowy z petycją, w której prosili cara o podwyżki i wprowadzenie ośmiogodzinnego dnia pracy. Rzeczą do dziś niejasną pozostaje, czemu żołnierze dostali rozkaz strzelania do pokojowo nastawionego tłumu. Zginęło 96 osób (oficjalnie), acz w Moskwie mówiło się, że liczba śmiertelnych ofiar szła w setki. Po masakrze zamieszki ogarnęły Petersburg oraz wielkie miasta.