Myśl płynie do Niemiec
Rosyjscy uczeni uciekają przed wojną do Niemiec. Te exodusy mają długą tradycję
Powieść Michaela Köhlmeiera „Das Philosophenschiff” (Statek filozofów) to niemieckie wydarzenie literackie sezonu. Dopiero w marcu została wyparta z koronowanej dwudziestki bestsellerów „Spiegla” przez pośmiertną błahostkę Márqueza. Ciekawe, że na wojenny exodus z Rosji do Niemiec błyskawicznie zareagował akurat austriacki prozaik. Swój pomysł oparł na rzeczywistej deportacji w 1922 r. ponad dwustu intelektualistów z bolszewickiej Rosji. Pomysłodawcą całej akcji był Lenin, wykonaniem zajęła się Czeka. Autor wkłada tę historię w usta światowej sławy architektki, świętującej w 2008 r. swoje setne urodziny. Z tej okazji angażuje pisarza lubiącego łączyć fikcję z faktami. Wchodzą w tę grę. On nie bardzo jej wierzy. A ona opowiada, jak w wieku 14 lat wypłynęła statkiem widmem wraz z rodzicami i kilkunastoma innymi deportowanymi rodzinami z Piotrogrodu.
Nie byli pewni, czy nie zostaną wrzuceni do morza. Przed wyjazdem przesłuchiwano ich i zastraszano. Stracili całe mienie. W pamięci stulatki pozostało jedynie okazałe petersburskie mieszkanie jej dzieciństwa… Rodzice się zastanawiali, czym podpadli. Paryskim romansem matki w 1908 r. z niedawno rozstrzelanym przez bolszewików poetą Nikołajem Gumiłowem czy przedwojennymi kontaktami ojca z Borysem Sawinkowem – terrorystą, a potem ministrem w rządzie Kiereńskiego? A może jakieś związki z Fanny Kaplan, która niedawno ciężko postrzeliła Lenina, czy z Leonidem Kannegiserem, który zabił Moisieja Urickiego, szefa piotrogrodzkiej Czeki?
Wątpliwości rozwiewa sam Lenin, który – na poły sparaliżowany – też zostaje dowieziony na statek. Myszkująca po pokładach dziewczyna natyka się na wodza rewolucji, gdy ten w malignie majaczy o sensie rewolucyjnego terroru. Przygląda się z ukrycia, jak czekiści wyrzucają Lenina za burtę.