Na „Łańcucie” są już wszyscy pasażerowie. Nic dziwnego, za trzy kwadranse prom Polskiej Żeglugi Bałtyckiej ruszy ze Świnoujścia w rejs zwany przez jednych turystycznym, a innych handlowym. Trasa Ystad–Travemunde–Kopenhaga. Przeciskam się przez tłumek ludzi z lekka podnieconych czekającą ich przygodą. Chyba nikt z nich nie wie, co przeżyli niewiele godzin wcześniej marynarze „Łańcuta”.
Kapitan Jan Puzio także jest podniecony, ale z zupełnie innego powodu. Tylko na początku rozmowy stara się zachować spokój.
– Drugi oficer obudził mnie o 3:45. Na lewo od dziobu zobaczył trzy czerwone rakiety. Płynęliśmy z Ystad do Świnoujścia. Punkt, z którego wystrzelono rakiety, znajdował się ok. 30 mil na północ od naszego portu docelowego. Żadnej sygnalizacji poza rakietami nie było. Zaskoczyło mnie to. Kiedy już płynęliśmy w kierunku miejsca wystrzelenia rakiet, odebraliśmy sygnał „mayday”. Po zbliżeniu okazało się, że płonie prom „Jan Heweliusz”. W pobliżu był już statek NRD. Na wodzie zauważyliśmy szalupę z ludźmi. Nawiązałem kontakt z kapitanem „Heweliusza” Żuromskim. To mój kolega od lat. Rozmawialiśmy przez ukaefkę. Ustaliliśmy, że przyjmę ludzi z szalupy. Na pokład weszło 19 osób, wśród nich było ośmiu pasażerów, kierowców, reszta to załoga. Cztery osoby zostały na szalupie osłanianej przez „Kapitana Kańskiego”– statek PLO. Prawdę mówiąc, widok był przerażający. Płomienie podchodziły pod nadbudówkę, wirowało nagrzane powietrze, przez otwory wentylacyjne wydobywał się ogień i dym. Obawiałem się, czy ludzie, którzy zostali na „Heweliuszu”, nie będą odcięci. Próbowaliśmy podejść do nich prawą burtą i zlewać wodą pokład. Niestety uniemożliwiła nam to wiejąca „szóstka”.