Nawet wśród naukowców nie brakuje osób, które oszukują dla pieniędzy lub sławy. Niektórzy fałszerze z czasem sami zaczynają wierzyć w wykreowaną rzeczywistość. Gdy sprawa wychodzi na jaw, mało komu jest do śmiechu. Jak to się dzieje, że nawet wybitni specjaliści dają się nabrać fałszerzom? Magnus Magnusson w książce „Słynne fałszerstwa, oszustwa i skandale” twierdzi, że udane fałszerstwa zdarzają się wyłącznie wtedy, kiedy istnieje rynek zbytu lub apetyt opinii publicznej na nowe odkrycia.
Podrabianie zabytków jest tak stare jak archeologia i mania zbierania staroci, która rozkwitła na przełomie XVII i XVIII w. Aż do XIX w. archeolodzy bardziej przypominali rabusiów grobów niż naukowców. Wielu z nich zależało nie na odkrywaniu prawdy historycznej, lecz na dostarczaniu muzeom i kolekcjonerom zabytków, za które dostawali niezłe pieniądze. Popyt na „starożytności” zachęcił więc oszustów do produkcji podróbek. Ponieważ nie istniały laboratoryjne metody weryfikacji wieku, na półki muzealne trafiało mnóstwo falsyfikatów.
Po pierwsze: pieniądze
Gdy w XIX w. świat ogarnęła egiptomania, nad Nilem produkcją mumii, rzeźb czy amuletów, za które nieświadomi oszustwa kolekcjonerzy słono płacili, zajmowały się całe rodzinne gangi. Egipscy fałszerze dobrze wiedzieli, jak powinny wyglądać oryginały, pilnie przerysowywali hieroglify, postarzali swoje dzieła stosując wymyślne metody (np. drobne przedmioty wpychano do żołądków gęsiom). Dziś podrabianie zabytków najbardziej popularne jest w krajach, gdzie policja i archeolodzy nie radzą sobie z rabusiami grobów.