Nazwano je narzeczonymi Allaha, czarnymi wdowami albo smiertnicami, czyli skazanymi na śmierć. I Kreml, i czeczeńscy radykałowie tracili tytuł do dalszego rozgrywania konfliktu za pomocą karabinów. Od jednych i drugich odwracał się świat i własne społeczeństwa. Spod zużytych masek jęła wyzierać prawda – zajadła, bezsensowna i zapomniana wojna. Możliwość nawiązania dialogu z umiarkowanym skrzydłem separatystów prezydenta Asłana Maschadowa stawała się coraz bardziej realna. I wtedy, 23 października 2002 r., telewizje całego świata pokazały, jak komando kobiet w czarnych muzułmańskich zawojach grozi wysadzeniem się razem z tysiącem zakładników. To była Moskwa – teatr na Dubrowce.
Liderzy wojny zdefiniowali siebie na nowo. Kreml ogłosił się uczestnikiem ogólnoświatowej krucjaty przeciw terroryzmowi spod znaku Al-Kaidy, a radykalni komendanci czeczeńscy – wojownikami dżihadu.
Rajskie bomby
Rijadus-Salihin po arabsku znaczy rajskie namioty. To nazwa oddziału samobójczyń. Jego powstanie ogłosił czeczeński komendant polowy Szamil Basajew w specjalnym oświadczeniu wydanym po ataku na Dubrowce. Grozę budzi w Rosji już sama nazwa – obca, arabska. Ale przede wszystkim to, że Rijadus-Salihin to organizm, który nie ginie wraz z wybuchem kolejnej kobiety, ale może się regenerować, rozrastać, produkować wciąż nowe żywe bomby.
Basajew zapowiedział: „Gdy nasze szachidy przybędą ponownie, ich jedynym celem będzie zadanie wrogowi maksymalnych strat. Zachwycamy się ich męstwem i zdecydowaniem. Oby Allah pozwolił nam równie dostojnie zakończyć swoje życie na Jego szlaku i w imię Jego. Allah Akbar!”.
Oświadczenie podpisał: „Amir batalionu Rijadus-Salihin-Abdullach Szamil Abu-Idrys”. To Szamil Basajew – jego nowe arabskie nazwisko, nowa twarz.