Jest z niego kiedyś gość o męskiej urodzie i poważaniu w mieście Międzyrzec Podlaski. Od chłopaka wyrabia się osobowościowo i towarzysko w rynku. Jak stoi, to niepokojąco, jak chodzi, to nieśpiesznie, siadać raczej nie siada, żywym wzrokiem ocenia osoby i bagaże, kogo szanuje, tego pozdrowi – patrząc postronnie odnosi się wrażenie, że Kier jest zajęty załatwianiem spraw. Wykształcenie ma ślusarskie, po trzech klasach, ale aura króla Międzyrzeca, w której się pławi, jest złodziejska. W portfolio ma rozboje, pobicia, włamania na rympał, rzadziej na pasówkę, w pracy przedłuża swe ramię kijem do gry w baseball bądź gazrurką w szaliku; fangę mając jak piorun. Ale się nie chwali. Pseudonimu nawet nie ma, tylko kiedyś podpisuje słowem Kier leżak składany, aby mu nie ukradli z klatki schodowej nieznani sprawcy. Raz po nim widać pieniądz, raz nie – jak to u większości Polaków obecnie. A gdy wzywa go sędzia – paragrafalny, nie jakiś piłkarski – Kier nie łzawi, tylko idzie jak mężczyzna. W sumie na kilka dobrych lat znika z miasta, prosi o paczki.
•
Kot to co innego – ojciec dorosłym dzieciom, dziadek wnukom, szanowany prezes Spółdzielni Szewców i Cholewkarzy na emeryturze. Kot pędzi życie przewidywalne. Dni przesiaduje wśród bel materiału i dodatków krawieckich u córki w pasmanterii, rozmawia z ekspedientką o Polsce; wieczorem zapala telewizor na dziennik, pogodę i sport, zbiera informacje, by zaskoczyć ekspedientkę w rozmowie nazajutrz. Józef Kot żyje samotnie od 30 lat, od śmierci żony, dom zapisał dzieciom, córka otworzyła pasmanterię, syn pływa na statkach dalekomorskich, więc tymczasem syn odnajął swoją część bankowi, a Kot został w pokoju z łazienką pomiędzy tymi instytucjami. Leżąc przed telewizorem słyszy po prawej zgrzyt klucza ekspedientki, po lewej zgrzyt kasjerki – znak, że zapada noc nad Międzyrzecem.