Przez wieki Trzeci Maja był symbolem światłego patriotyzmu, łączącego niepodległość z nowoczesnością. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że warto zwrócić uwagę na ten drugi aspekt majowej konstytucji: była ona ukoronowaniem bezprecedensowego w historii Polski dzieła reform ustrojowo-społecznych.
Reformy, jak wiemy aż za dobrze, są rzeczą trudną: trzeba mieć jasną wizję zmian, odpowiednie środki i stosowne poparcie. Autorzy konstytucji działali w warunkach skrajnie niesprzyjających – mieli licznych wrogów nie tylko w kraju, ale przede wszystkim w ościennych mocarstwach, Rosji i Prusach. Niestety, wrogów tych nie docenili i mimo szlachetnych intencji po chwilowym triumfie przegrali z kretesem. Trzeci Maja stał się testamentem konającej ojczyzny, a nie cudownym lekarstwem na trawiące ją choroby.
Obywatelom dawnej Rzeczpospolitej samo pojęcie reform politycznych długo wydawało się horrendalną aberracją. Żyli oni w błogim przekonaniu, że ustrój demokracji szlacheckiej, znany jako złota polska wolność, jest po prostu najlepszy z możliwych. Dopiero pierwszy rozbiór z 1772 r. sprawił, że idea zmian zagościła w umysłach szerszej warstwy polsko-litewskich obywateli.
To, że Rzeczpospolita była od kilkudziesięciu lat rosyjskim protektoratem, nadal nie oburzało ich jednak bardziej niż podejrzenie, że usadowiony na polskim tronie Stanisław August Poniatowski pragnie więcej władzy dla siebie i swojej rodziny, legitymującej się śmiesznym herbem Ciołek. Ale w ciągu następnego ćwierćwiecza dojrzało pokolenie ludzi wychowanych w szkołach nowego typu, działających pod auspicjami Komisji Edukacji Narodowej, zorganizowanej przez króla i jego stronnictwo reform. Ludzie ci byli też nieustannie bombardowani przez oświeceniową publicystykę i literaturę, a nawet gazety, które głosiły potrzebę reform ustrojowych.