Jesienią 1918 r. zawalił się w gruzy dotychczasowy porządek europejski, który od ponad wieku pieczętował rozbiory Polski. Trzy potężne mocarstwa, które w końcu XVIII w. podzieliły pomiędzy siebie Rzeczpospolitą, sięgnęły dna.
Niemcy przegrały wojnę światową i resztką sił ratowały się przed ostateczną katastrofą, jaką niósł im ogarniający państwo chaos wewnętrzny. W listopadzie 1918 r. wszystko się mogło w tym kraju zdarzyć, ale na pewno nie miał on ani siły, ani ochoty do zajmowania się polskimi sprawami.
Austro-Węgry, drugi z zaborców, w wyniku klęski wojennej w ogóle przestały istnieć, rozsadzone narodowymi aspiracjami zamieszkujących je ludów. Z tego kierunku nie zagrażało Polsce już żadne niebezpieczeństwo, poza konkurencyjnymi, terytorialnymi aspiracjami ludów, które, tak jak Polacy, budowały własne państwa na gruzach imperium Habsburgów.
Trzeci ze śmiertelnych wrogów, carska imperialna Rosja, też niewiele miał do powiedzenia. I to właśnie było największym cudem, którego wcześniej wręcz nie można było sobie wyobrazić. Była ona przecież jednym z filarów zwycięskiej Ententy i wydawało się nieuchronne, że po pokonaniu Niemiec i Austro-Węgier podyktuje zasady nowego ładu w tej części Europy. Zwłaszcza że Francja potrzebowała sojuszu z nią jak powietrza i od dziesięcioleci nie czyniła nic, co mogłoby urazić Moskwę. Niewiele znaczył fakt, że Rosja w kończącej się wojnie ponosiła same klęski. Jej bitewny wysiłek na wschodzie związał przecież znaczne siły niemieckie, bez czego nie byłoby zwycięstwa Ententy na zachodzie, a ponadto ciągle była ona potrzebna do strategicznego szachowania powojennych Niemiec.
Wszystkie te atuty przekreśliła rewolucja bolszewicka z listopada 1917 r. Zmierzający do światowej rewolucji komunizm zamienił Rosję z najcenniejszego alianta w śmiertelnego wroga Zachodu.