W sumo druga Japonia
Sumo po polsku: „Nie wiedziałem, co mam robić i za co łapać”
Godz. 6.00
Adrian Czech dzień zaczyna od czyszczenia butów. Strażnik więzienny musi mieć zawsze czyste obuwie. Dokładne pastowanie zajmuje 10 minut. Potem prysznic i śniadanie. O siódmej jest w Zakładzie Karnym w Wołowie, przebiera się w mundur i punktualnie o 7.30 zaczyna obchód. Wypuszcza więźniów na spacer, odprowadza do lekarza, roznosi posiłki. Odpowiada za porządek. Jest dowódcą grupy. Nadzoruje 14 strażników, którzy w przypadku konfliktu pierwsi wkraczają do akcji.
Czech ma szacunek wśród więźniów, co rzadkie w przypadku klawisza. Im się nie podaje ręki, traktuje jak powietrze. Do Czecha skazani podchodzą, zagadują. Najczęściej pytają o diety, o ćwiczenia na siłowni, o ostatnie występy na zawodach. Traktują go lepiej, bo jest wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski i Europy. O jego sukcesach można przeczytać na stronach „Służby Więziennej”, jak choćby o triumfie w Pucharze Polski w marcu 2012 r.
Jak to często bywa w przypadku sumo, Czech trafił do tej dyscypliny z innej, sąsiedzkiej. Był już medalistą mistrzostw Polski w zapasach, ale postanowił w 2000 r. spróbować także tego. W debiucie od razu został mistrzem Polski. Starał się łączyć oba sporty. Ale w 2009 r. klubowy kolega przeprowadził się i zabrakło partnera do zapaśniczych treningów. Postawił na sumo. Tu łatwiej się samemu przygotować.
Droga od zapasów do sumo była najbardziej naturalna dla większości polskich sumitów. To w ramach Polskiego Związku Zapaśniczego w 1996 r. powstała komórka zajmująca się sumo. Emerytowani zapaśnicy i młodzi adepci nowej dyscypliny szybko zaczęli odnosić sukcesy. Już rok później Sławomir Luto wrócił z mistrzostw Europy z dwoma medalami.
Polscy sumici przyswajali sobie nie tylko technikę walki, ale i filozofię tego sportu.