Kolportaż był zawsze nagły. Przykładowo: Adela N., żona sołtysa, przychodzi na mszę ciut spóźniona, a wiatr rozwiewa to świństwo po kościelnym placu. Ona lata w kuckach za tym świństwem, chowając do torebki, ale nie nadąża, poleciały z podmuchem. Sąsiadka idzie po bułki, a od tego jest biało w rowie. Zbiera to w podomkę do podpałki nie czytając, po poprzednich miała trzydniową migrenę.
Bibuła, zawsze odwołująca się do kary boskiej, zaczęła fruwać po Lutoryżu w Nowy Rok 2012. Co kilka dni nowa porcja, opisująca – często wierszem – intymne życie mieszkańców, wywołanych z imienia i nazwiska. Po kilku miesiącach zaczęto podejrzewać siebie nawzajem, łykać tabletki uspokajające, zamykać się w domach, szarpać na chodnikach. Proboszcz Stanisław B. tak opisywał atmosferę dla lokalnej gazety: „Gdyby to się jakimś cudem Bożym nie zamknęło, ludzie by się pozabijali”.
Smród od bydła nieopisany
Perfidne było to, że anonim, podrzucając to świństwo w kościele, na przystankach, rowach, w urzędzie gminny w Boguchwale, spółdzielczym banku, ubliżał najbardziej wierzącym. Oraz nie zawsze zgodnie z prawdą.
Maria D., zajmująca się dystrybucją darów z Caritasu, kilkakrotnie została przedstawiona jako fałszująca faktury na masło i olej kujawski („nakradła kilkanaście siat”), obżerająca się („tak upasła się na darach, że wygląda zajebiście/Że jak idzie ta potwora, tłusta gruba, jak wieprz jaki/To od drżenia całej ziemi, ludzi wszystkich bolą flaki”), marnotrawiąca dary (poświęconym masłem ta „maciora spuchnięta” smaruje się dla ujędrnienia).
Z kolei Andrzeja K. ujęto jako rzeźnika żony („katuje ją do nieprzytomności”), a przecież – mówią na wsi – tylko czasem ustawiał ją, bo lubi czystość.