Stać ich na mniej
Stać ich na mniej. Z życia polskich minimalistów
Sześć rodzin, dwoje singli, pojedyncza matka z córkami. Górny Mokotów, Ząbki, domy w Krakowie, Częstochowie i Reykjaviku, kawalerka we Wrocławiu, blokowisko w Skawinie, wieś niedaleko Białej Podlaskiej. Po odliczeniu rachunków i stałych zobowiązań mieli do dyspozycji od 600 do 6000 zł miesięcznie na gospodarstwo domowe. Każdy sam decydował, co jest dla niego niezbędne.
Lena (32 lata, mama dwójki dzieci, dorabia szyciem, zdarza się, że mają z mężem na życie 600 zł) już raz próbowała przeżyć miesiąc bez kupowania. Wytrwała siedem dni, teraz planuje przynajmniej osiem tygodni: – Nie robię zapasów. To byłoby oszustwo.
Agata i Gustaw (po trzydziestce, ona – inżynier środowiska, on – stolarz, 4800 zł na trójkę), zanim urodził się Antek, odkładali jedną całą wypłatę. Agacie na studiach zdarzało się przeżyć dwa tygodnie na ryżu z cebulą. Chce sprawdzić, czy po drodze jej z totalnym zakupowym minimalizmem.
Grażyna (37 lat, urzędniczka państwowa, 1500 zł na prawie pięcioosobową rodzinę, jest w 7 miesiącu ciąży) nie ma zamiaru z niczego rezygnować. Do sklepu i tak zagląda tylko po to, co niezbędne. Mąkę na chleb kupuje w młynie, mleko bierze od gospodarza, za jajka oddaje to, co udaje jej się wyhodować w ogrodzie.
Cel Przemysława (38 lat, copywriter, 6000 zł do dyspozycji) jest jasno określony: odłożyć jak najwięcej. Jego 60-letni rodzice znaleźli na Dolnym Śląsku dom marzeń. Przemek chce wziąć kredyt, żeby to marzenie się zrealizowało.
W przeddzień startu do Iwony z Reykjaviku (lat 28, przedszkolanka) dzwoni mąż Jarek (lat 34, kierowca). Głos mu drży: Dostałem właśnie esemesa od operatora.