Siedem. Tyle lat ma Gloria Maria Wrona z Częstochowy, a cud jej istnienia udokumentowany medycznie został wybrany z tysięcy napływających do Postulacji ds. Beatyfikacji i Kanonizacji Sługi Bożego Jana Pawła jako dowód utwierdzający papieską świętość.
Jeszcze nie przeczytała książeczki o sobie „Świadectwo Glorii Marii”, napisanej przez mamę i tatę, choć już wyszło szóste wydanie poprawione. O tym, że kiedy świat transmitował papieskie umieranie, a potem żałobę, ona też umierała w łonie mamy. Na USG stwierdzono m.in.: znikomą ilość wód płodowych, brak nerek, pęcherza, rozdęte jelita, przerośnięte serce, komory niewspółpracujące z przedsionkami, niewykształconą wątrobę.
Prof. Jerzy Sikora, ordynator Patologii Ciąży Szpitala Klinicznego Śląskiej Akademii Medycznej, tak wtedy powiedział mamie: Żadnej możliwości życia poza łonem. Każdego dnia mama kładła na brzuchu obrazek z papieżem i odręcznym napisem na odwrocie: „Ojciec św. wziął go do rąk i pobłogosławił z myślą o chorych w Krakowie 22 czerwca 1983 r.”.
Dziś Gloria jest najwyższa w klasie, choć do katolickiej szkoły podstawowej poszła rok wcześniej. A rodzice jej istnienie interpretują skromnie: jako narzędzie, które zostało użyte do ewangelizacji.
Pierwszy cud
Dwadzieścia osiem. Tyle tygodni miała, kiedy opuściła łono. Był 1 lipca 2005 r., trzy miesiące wcześniej umarł Jan Paweł. Zagrażała już życiu mamy. Ekipa operacyjna czekała, bo mama szła na ten zabieg jak na ukrzyżowanie, a żeby mieć duchową pewność, poprosiła o kontakt z duszpasterzem. Najpierw przyszli do mamy dwaj zakonnicy, zagrozili, że urodzenie będzie równoznaczne z aborcją.