W więzieniu nie było źle. 12 lat z wyroku za morderstwo Zygmunt przeleżał w szpitalu. Trzymali go tam, bo groził mu kolejny wylew. Personel na poziomie, jedzenie w porządku, lekarstwa za darmo. A wychodzi się w pustkę. Tak myślał. Bliscy wymarli albo nie chcą go znać, dom zrujnowany. Samotność dużo gorsza niż w więzieniu.
Poza tym nie wierzy, że zabił. Sądzi, że został wrobiony. Że to ta Aga wszystko sfabrykowała. Poznał ją, kiedy była w szkole podstawowej. Matka dziewczynki poprosiła, żeby podwiózł ją do Krakowa, do szkoły średniej, gdzie miała dostarczyć dokumenty i podanie o przyjęcie. Był od niej starszy o 42 lata. Przystojny, twarz o wyglądzie trochę diabolicznym. Żonaty z lekarką Izabelą.
Poznali się w pociągu. Raz już miała narzeczonego, ale jej matka była przeciwna małżeństwu, bo kawaler był ateistą. Skończyła medycynę, mieszkając u krewnych w mieście, którzy dawali do zrozumienia, że jej pobyt u nich mają za dopust Boży. Głęboko wierząca, jak matka, słusznej postawy. Prawdziwy anioł, mówi mąż. A Aga mała, drobna, wiecznie odchudzająca się, na pastylkach spalających tłuszcz. Młodsza od Izabeli o pokolenie.
Kiedy rodzice Agi przenieśli się ze wsi do miasta, w którym mieszkał Zygmunt, on zaczął podwozić samochodem ją i jej brata, a to na basen, a to na lekcje angielskiego. Kiedy Izabela dowiedziała się, że dziewczynka interesuje się biologią, zaoferowała u siebie zajęcia z tej dziedziny. Obie rodziny spotkały się, było bardzo miło.
Wilcza przysługa
Izabela wiedziała, że mąż lubi podfruwajki. Nie przepuścił kiedyś nawet nastoletniej krewnej. Ale Aga? Rodzice byli kontenci, że znana w mieście lekarka i jej mąż niemal się z nimi zaprzyjaźnili. Byli bezdzietni, więc lgną do ich córki, to naturalne.
Kiedy Aga była w pierwszej klasie liceum, jej rodzice odkryli, co naprawdę łączy Zygmunta z dziewczyną.