Okna szeroko zamknięte
Krótka historia o tym, jak walentynki zamieniły się w prawdziwy koszmar
S. rodziła rozsądnie, zawsze co pięć lat. R., absolwent krakowskiej politechniki, to najmłodszy z trojga dzieci. Rocznik 71, inżynier budowlany. Bardzo uczuciowy syn. W 2006 r. matka, opadłszy z sił, przepisuje gospodarkę na najstarszego syna z warunkiem dożywotki. R. dostaje parcelę pod nowy dom. Będzie mieszkał przy nich na czas budowy.
Mocno oszczędny syn. Zagania do siebie każdy pieniądz, robiąc w inżynierce, a co roku tych parę groszy wyciąga z uprawy papryki. Ma fundusz na dom. Brat spłaca mu z ojcowizny 50 tys., R. dobiera 52 tys. kredytu, a siostra – w zamian za lokum na czas pobytu w kraju – od 20 lat sprzątająca w Wiedniu, dorzuca się do nowego domu w trzech ratach. Żyjąca dostatnio przez dwa i pół roku z racji renty wdowiej po miłym starszym panu, rodowitym wiedeńczyku.
Z początkiem 2007 r. R. zrzuca na placu 30 tys. pustaków, a w listopadzie, po rocznym wyczekiwaniu, dostaje pozwolenie na budowę. I pewnie już niejednej zimy grzałby się przy kominku przed telewizorem plazmowym, gdyby nie walentynkowy prezent w postaci 10 okien, który przyjął, jeszcze wierząc w miłość, w 2010 r.
Od pięciu lat chodzi z tą walentynką po sądach, emocjonalnie oziębły i skonany psychicznie.
1.
Tę kobietę z dzieckiem, będącą w trakcie rozwodu, R. zapoznaje, gdy na placu budowy już prawie od roku leżą zrzucone pustaki. Ona stoi za ladą w sklepie na krzyżówce we wsi K., koło Nowego Brzeska, gdzie on stawia swój nowy dom. On zachodzi wieczorową porą na schłodzone piwo. A. nie jest brzydka ani ładna.
Ostrzegają go przed tym fatalnym zauroczeniem. Mówiło się, że to zła kobieta, a R. był jej trzecim, a może nawet czwartym. Przed matką R. płakała na cmentarzu (przy świadkach) chorująca na raka matka poprzedniego: – Powiedzta synowi, żeby nie chodził do sklepu.