Kompetencje społeczne – bez mała nowa religia. W całej gospodarce ludzie od rekrutacji wydają się popadać w tej mierze w obłęd: testom, niekiedy karykaturalnym, na kompetencyjność społeczną poddawane są nawet aplikantki na sprzątaczki (POLITYKA 20). Tysiące starających się o jakąkolwiek robotę przechodzą przez tzw. assesstments, czyli m.in. konieczność odgrywania scenek w potencjalnych sytuacjach społecznych, co oczywiście wielu uważa za upokarzający idiotyzm. Ale też z zestawienia najbardziej pożądanych kompetencji na rynku pracy w 2015 r. (Hays Poland dla „Forbesa”) wynika, że najważniejsze są te społeczne (komunikatywność w równie wysokiej cenie, jak umiejętność pracy w multikulturowym środowisku i wielozadaniowość).
Obowiązująca od 2009 r. podstawa programowa, pisana – jak się to mówi – językiem wymagań, zapowiada, że każdy uczeń ma wynieść ze szkoły kompetencje społeczne. Ba, punkt pierwszy podpunkt pierwszy podstawy programowej przedszkoli opisuje, jakie dokładnie kompetencje społeczne ma posiąść absolwent przedszkola. Parlament Europejski uchwalił osiem kompetencji kluczowych Europejczyka i te społeczne zajmują tam równoległe miejsce z elementarną umiejętnością porozumiewania się w mowie i na piśmie językiem ojczystym.
Twardo o miękkich
Niestety, to społeczno-kompetencyjne wzmożenie ma mizerne efekty. Polscy uczniowie co prawda w ostatnich latach efektownie poprawili swoje wyniki w testach PISA, ale tylko w aspekcie wiedzy szkolnej. Gdy badano np. umiejętność życia w zespole, wypadali o połowę gorzej niż średnia w Europie.