W tym roku litry sztucznej krwi płynęły m.in. na planach filmowych „Crimson Peak. Wzgórze krwi” Guillermo del Toro i „Pentameron” Matteo Garrone’a. Del Toro chciał, by w gotyckiej opowieści grozy sceny przemocy były nagłe, proste i bardzo brutalne, więc też krwawe. Młoda Edith Cushing (Mia Wasikowska), od niedawna żona arystokraty Thomasa Sharpe (Tom Hiddleston), przenosi się do jego nawiedzonego domu. Jest to budowla z ogromną dziurą w dachu, w holu głównym i z czerwoną gliną wypływającą spomiędzy zbutwiałych klepek z posadzki poniżej. Naszpikowany kolcami korytarz przypomina narzędzie tortur hiszpańskiej inkwizycji – żelazną dziewicę, a całe części domu są pozamykane, bo mają być niebezpieczne. W „Crimson Peak. Wzgórzu krwi” jest sporo krwi CGI – stworzonej za pomocą animacji komputerowej, ale na przykład czerwone duchy, które żyją w przeklętym miejscu, wcześniej grane były przez dwójkę aktorów. Ich charakteryzacja trwała 6 godzin dziennie. Efekty komputerowe na razie nie wypierają jeszcze sztucznej krwi z ekranu, trudno też ocenić, czy równie dobrze straszą.
Dzięki tworzonym na potrzeby planów filmowym czerwonym płynom, maściom, woskom i żelom można osiągnąć w filmie złożone efekty charakteryzatorskie: wyciekanie krwi z nosa, budowanie mięsistych ran, krwawe łzy, oskalpowane głowy czy ciała rozrywane przez pociski. Sztuka aplikowania na skórę czerwonego barwnika doskonalona jest w filmie od prawie 50 lat. W tej chwili dobrze zrobionej charakteryzacji nie można już tak łatwo odróżnić od prawdziwej rany.
Wiarygodne odtworzenie naturalnych zachowań czerwonego, cielesnego płynu w CGI czy w charakteryzacji filmowej nie jest jednak łatwe, bo „krew ma specjalne właściwości w sobie”, jak pisał Johann Wolfgang von Goethe.