Kilka lat temu Quentin Tarantino w debiutanckiej powieści „Pewnego razu w Hollywood” brawurowo mieszał fikcję z faktami, podlewając fabułę ciekawostkami i ploteczkami z filmowego zaplecza.
Bałwochwalczy ton, który zresztą przestaje razić już po kilku stronach lektury, wpisuje się w ogólnoświatową tarantinomanię.
Prozatorski debiut Quentina Tarantino to rozwinięcie wątków z jego ostatniego filmu.
To pierwszy raz w dziejach Oscarów, gdy za najlepszy obraz roku zostaje uznany film nieanglojęzyczny. Dzieło Koreańczyka Bong Joon-ho otrzymało cztery najważniejsze statuetki wieczoru.
Masakra w domu Romana Polańskiego definitywnie zamknęła pewien rozdział nie tylko hollywoodzkiej, ale także amerykańskiej historii.
Chociaż wszyscy kochają Quentina Tarantino, „Pewnego razu... w Hollywood” zostało przyjęte nieco chłodniej niż jego poprzednie dokonania.
Mogłem stać się przestępcą. I gdyby nie kino, pewnie bym nim został. Wolałbym kraść, niż tyrać jak robotnik pochłonięty do śmierci zarabianiem pieniędzy – mówił przed laty reżyser.
Publiczność w kinie rzadko zdaje sobie sprawę, jak wiele trzeba, by uzyskać realistycznie wyglądającą sztuczną krew w filmie. A przed nami Halloween i premiery horrorów.
Rozmowa z brytyjskim aktorem Timem Rothem o trudnej pracy nad „Opiekunem” i domowej atmosferze u Tarantino.
Fani rozwlekłych, soczyście-ironicznych dialogów będą zachwyceni, co nie powinno ujść uwadze akademików przyznających Oscary.