Wehikuł czasu
Recenzja filmu: „Pewnego razu… w Hollywood”, reż. Quentin Tarantino
Masakra w domu wynajmowanym przez Romana Polańskiego, w której zginęła m.in. jego ciężarna żona Sharon Tate (doskonale sportretowana przez Margot Robbie), definitywnie zamknęła pewien rozdział nie tylko hollywoodzkiej, ale także amerykańskiej historii. Czy jednak wydarzenia mogłyby potoczyć się zupełnie innym torem? Prowokując w końcowej części filmu do takiej oto refleksji, Tarantino posuwa się nawet nieco dalej niż w „Bękartach wojny” czy w „Django”, widowiskach, które również były fantazjami na temat zemsty. Niektórych ta jego alternatywna, autorsko-rewizjonistyczna wizja może drażnić, innych zachwyci. Niezależnie od tego można się cieszyć z sukcesu Rafała Zawieruchy wcielającego się w Romana Polańskiego. Wprawdzie rola jest w zasadzie milcząca, zdecydowanie epizodyczna, wręcz trzecioplanowa, ale w karierze aktora i tak stanowi milowy krok.
Pewnego razu… w Hollywood (Once Upon a Time… in Hollywood), reż. Quentin Tarantino, prod. USA, Wielka Brytania, 161 min