Ta okropna niedziela
Jak Polacy spędzają niedziele i dlaczego tak się przy tym męczą?
Niedziela jest wielką przegraną transformacji. W głębokim PRL wyczekiwano jej, cieszono się, że „będzie dla nas”, pisano piosenki, fetowano jako tę jedyną wolną i beztroską. Dziś zdetronizowana przez młodszą siostrę, wolną sobotę, zrodzoną w latach 70. To ona z czasem wyrosła na królową weekendu. To sobota jest wyluzowana, pozwala i poszaleć, i popracować – jak się komu chce, z oddechem nadziei, że da się nadrobić, czego nie zrobiliśmy, bo przecież jest jeszcze ten jeden dodatkowy dzień.
W zetknięciu z sobotą polska niedziela stała się marudną ciotką, co to zrzędliwie przypomina, że zaraz trzeba się pozbierać, ogarnąć, wytrzeźwieć, stanąć na nogi, przygotować do kolejnego tygodnia. A jednocześnie nawet odpornym na konwencje sugeruje, że pewnych rzeczy to jednak w dzień święty nie wypada, a inne rzeczy (wizyta w kościele?) jednak może by należało.
Inicjatorzy niedzielnego zakazu handlu przekonują, że zamknięcie sklepów przywróci siódmemu dniu tygodnia godność i świąteczny blask. „Niedziela ma być dla Boga i rodziny” – argumentuje szef NSZZ Solidarność Piotr Duda. A Polakom w zasadzie wszystko jedno. 41 proc. jest przeciw zakazowi handlu, 46 proc. za, reszta nie ma zdania – ustalił kilka miesięcy temu TNS. Sztywny scenariusz na ten dzień dawno się rozpłynął. W praktyce dostępne są i używane mocno zróżnicowane pakiety obyczajowe. Ten tradycyjny, w wersji podstawowej – kościół-obiad-telewizor – dominuje głównie na tzw. terenach słabo zurbanizowanych. Ale w ofercie są przecież także pakiety modern, w wariancie single: rower-książka-kino lub w wariancie family: basen, brancz (importowany z Wysp śniadanioobiad), a potem kinderbal. Osobną kategorię tworzą pakiety exclusive obejmujące rozpoczynany już w sobotę wypad za miasto czy wreszcie pakiety casual streszczane w zaklęciu: „dzisiaj to już na pewno posprzątam”.