Pojedyncze protesty wybuchały w całym kraju od początku lata 1980 r., gdy ogłoszono kolejne podwyżki cen mięsa. Do zorganizowania swojej akcji szykowali się także gdańscy opozycjoniści. Bogdan Borusewicz, wraz ze stoczniowcami Jerzym Borowczakiem, Bogdanem Felskim i Ludwikiem Prądzyńskim, planował poderwać do walki Stocznię im. Lenina. Wszystko zaczęło się 14 sierpnia. Zatrzymano zakład i przedstawiono żądania: głównie przyznania podwyżek oraz przywrócenia do pracy działającej w Wolnych Związkach Zawodowych Anny Walentynowicz. Stoczniowców czekały trudne negocjacje z kierownictwem przedsiębiorstwa. Do ich prowadzenia powołano Komitet Strajkowy, na którego czele stanął Lech Wałęsa.
Nie był to jednak Wałęsa, którego znamy z czasów Solidarności. Choć działał w opozycji, nie stał wcale w pierwszym szeregu: daleko było mu choćby do Borusewicza czy Andrzeja Gwiazdy. Był weteranem Grudnia 1970 r., ale nie był wcale powszechnie rozpoznawalny. Jeden z uczestników strajku wspominał: „Leszek Wałęsa wszedł na spychacz i powiedział, że przeskoczył przez płot. Jestem pewien, że większość załogi, która była zebrana przy spychaczu, pierwszy raz widziała Leszka (…). Zaczęli niektórzy pytać, kto to jest ten z wąsem”. Miał charyzmę, natomiast brakowało mu większego doświadczenia, a panowania nad tłumem miał się dopiero nauczyć. Początkowo nie dawał sobie rady z opanowaniem chaosu w stoczni i utrzymaniem porządku wśród protestujących. Nie było to zresztą łatwe zadanie.
Stoczniowa republika
Strajkujący nie stanowili zwartej grupy, toteż Wałęsa i Komitet Strajkowy musieli grać na wielu fortepianach. Przemawiali jednocześnie do robotników zgromadzonych w sali BHP i do tłumu zgromadzonego przy bramie nr 2. W sali prowadzono negocjacje i trudne rozmowy, panowała atmosfera napięcia i skupienia.