Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w sierpniu 2001 r.
Kiedyś student był synonimem człowieka wolnego. Żył dniem dzisiejszym realizując bezinteresownie swoje pasje. Teraz młodzi ludzie już od pierwszych lat studiów myślą o karierze zawodowej. Wakacje wykorzystują na szukanie pracy i to nie tylko po to, by dorobić do stypendium. Wielu gotowych jest terminować w prestiżowych firmach nawet za darmo, byle „zarobić” dobre zdanie do CV, nawiązać kontakty, które być może kiedyś zaprocentują. Wakacje to dla nich czas inwestycji we własną przyszłość.
Potomkowie wyzwolonego pokolenia dzieci kwiatów wyrośli na boleśnie rozsądne pokolenie dzieci rynku. A rynek ich nie rozpieszcza. Mają świadomość, że absolwentów wyższych uczelni jest o wiele więcej niż miejsc pracy, więc rozegra się o nie bezwzględna walka. To, co kiedyś było atutem – znajomość języka, obsługa komputera, dyplom – dziś jest absolutnym minimum, które niczego nie gwarantuje. Studia to już nie tylko czas zdobywania wiedzy, ale także treningu aktywności na rynku pracy, budowania życiorysu, który będzie mógł zainteresować przyszłego pracodawcę. „Studenci muszą nauczyć się bezwzględnego egoizmu i prowadzić agresywną kampanię marketingową na rzecz swojego przyszłego być albo nie być” – czytamy w piśmie studentów UW „Uniwersytet”.
Każda praca ważna
– Każde doświadczenie jest ważne i w każdej pracy można nauczyć się bardzo wiele. Nawet jeśli jest to zajęcie prozaiczne – twierdzi Joanna Mazur, studentka III roku polonistyki, której na czas wakacji udało się zdobyć dwie posady: telemarketerki (osoba sprzedająca usługi przez telefon lub obsługująca infolinię) w towarzystwie ubezpieczeniowym i sprzedawczyni w sklepie odzieżowym.