Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 19 czerwca 2004 r.
Dawniej człowiek miał zapał, coś go ciekawiło, nad czymś się skupiał. Obecnie podejmuje decyzję, że ma zapał; z trudem przekonuje samego siebie, że coś go ciekawi; z oporami próbuje nad czymś się skupić. Podjąłem właśnie na pozór oczywistą decyzję, że interesują mnie mistrzostwa Europy w piłce nożnej, decyzję tę postanowiłem podjąć i zrealizować z zapałem.
Od samego początku sprawa okazuje się najeżona rozmaitymi trudnościami. Po pierwsze wymaga obejrzenia co najmniej dwu meczów dziennie. Dawniej niby nic, dawniej przyjemność, a w porywach rozkosz. Obecnie ta rozkosz wymaga nadludzkiej wytrzymałości, a od połowy drugiego spotkania zamienia się w rodzaj krwawej gehenny. Swoją drogą, jak przypomnę sobie czasy dzieciństwa krakowskiego i coniedzielny obyczaj zaliczania dwóch, a najlepiej trzech meczów bardzo różno w dodatku ligowych, to z zadziwienia wyjść nie mogę. Ja sam – jeszcze pół biedy, byłem nieludzko rozwydrzonym dzieckiem i mnie takie dewiacje pasowały, ale ojciec? Jak ten poważny facet po czterdziestce był w stanie lecieć na Wisłę, potem na Cracovię, potem na Garbarnię, a jak Wawel grał u siebie na Bronowicach, to jeszcze na Wawel? A niekiedy jak Hutnik zaczął się rozkręcać, to i do Nowej Huty na Hutnika? Jak to było możliwe? Tramwajem? Autobusem? Na piechotę? Bez względu na pogodę? Z parasolem? W płaszczu ortalionowym? Ze starą gazetą – celem wyścielenia trybun – w garści? Jak mogliśmy tak żyć? To nie jest dobre i dokładne pytanie. Lepiej i precyzyjniej zapytać: Jak mogliśmy tak kochać?
Wszystkiego wszakże przemijającą miłością i upływem czasu objaśnić się nie da. Teraz obejrzenie dwóch najwyższej klasy spotkań w luksusowych warunkach, na kolorowym wielkim ekranie, na kosztownym fotelu, z butelką niedostępnej w latach 60.