Klasyki Polityki

Misja specjalna

Trudne polsko-izraelskie stosunki. Zaczęło się od dyplomacji na niby

1948 r., Israel Barzilaj  (po prawej) składa listy uwierzytelniające  na ręce Bolesława Bieruta 1948 r., Israel Barzilaj (po prawej) składa listy uwierzytelniające na ręce Bolesława Bieruta AN
Israel Barzilaj był pierwszym posłem nadzwyczajnym i ministrem pełnomocnym Izraela w Polsce Ludowej. Liczył na dobrą współpracę obu państw. Ale się przeliczył.

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w maju 2008 r. Autor tekstu zmarł w 2015 r.

Barzilaj urodził się we Włocławku, ale od wielu lat był członkiem kibucu Negba. W kibucach nosiło się wówczas krótkie spodnie i trykotowe koszulki. A tu nagle czarny frak, cylinder, starannie odmierzone kroki i dokument z pieczęcią Rządu Tymczasowego, pisany po francusku; Barzilaj nie umiał go nawet przeczytać.

9 września 1948 r., o jedenastej przed południem, zaraz po uroczystym ceremoniale w Belwederze Bierut zaprosił posła do swego gabinetu. „Pańska obecność w Warszawie jest naturalnym ukoronowaniem poparcia, które Polska Ludowa udziela Izraelowi od chwili, gdy w Organizacji Narodów Zjednoczonych wraz ze Związkiem Radzieckim głosowaliśmy za podziałem Palestyny między Żydów i Arabów”, powiedział.

Rozmowa toczyła się po polsku. Israel Barzilaj był zadowolony. Wiedział, że premier Ben Gurion wysłał go na tę placówkę przede wszystkim ze względu na jego skrajnie lewicowe poglądy. Barzilaj był członkiem socjalistycznej partii Mapam, która głosiła braterstwo ze Związkiem Radzieckim, a negatywny stosunek Kremla do syjonizmu uważała za błąd ideologiczny, który z czasem zostanie naprawiony. Rząd Tymczasowy w Tel Awiwie zakładał, że członek takiej partii łatwo znajdzie wspólny język z władzami PRL. Mocny uścisk dłoni Bieruta zdawał się wskazywać, że tak właśnie będzie.

Sekcja Jordan

Posłowi nie przyszło do głowy, że dyplomatyczna frazeologia a realia życia codziennego to co innego. Gdy samochody odwoziły Barzilaja i pozostałych pracowników poselstwa do ich tymczasowej siedziby w hotelu Bristol, Luna Brystyger, dyrektor Departamentu V w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, wydała pisemne polecenie inwigilowania i – w razie potrzeby – przesłuchiwania wszystkich osób, które podejmą jakikolwiek kontakt z poselstwem izraelskim. W UB powstała specjalna sekcja Jordan, która śledzić miała wszystkie poczynania Israela Barzilaja. Podsłuch założono nie tylko w budynku poselstwa, ale nawet w pobliskiej kawiarni Kopciuszek, w której dyplomaci izraelscy spotykali się z Polakami.

Barzilaj przypatrywał się bezradnie, jak krótko po serdecznej rozmowie z Bierutem, a także z członkiem Biura Politycznego Jakubem Bermanem zlikwidowano ostatecznie wszystkie żydowskie partie i stowarzyszenia, które nie kolaborowały z rządem. Zamknięto także obóz w Bolkowie na Dolnym Śląsku, gdzie z inicjatywy gen. Wacława Komara, wówczas szefa wywiadu, przeszkolono 2,5 tys. żydowskich ochotników udających się do Izraela na wojnę z Arabami.

Polski poseł w Izraelu

Jerozolima na próżno oczekiwała, że równolegle z nominacją Barzilaja pojawi się w Izraelu poseł polski. W Tel Awiwie wciąż jeszcze urzędował konsul powołany w latach, gdy Palestyna stanowiła jeszcze mandat brytyjski. Noty domagające się podniesienia konsulatu do rangi poselstwa, które Barzilaj wielokrotnie przekazywał ministrowi spraw zagranicznych Zygmuntowi Modzelewskiemu, pozostawały bez odpowiedzi. Urzędnicy niższego szczebla tłumaczyli się problemami personalnymi. Rzeczywista przyczyna leżała w zmianie kursu polityki, zarówno izraelskiej, jak i polskiej. Od chwili gdy Izrael opowiedział się zdecydowanie po stronie Zachodu, stracił poparcie reżimów w Europie Wschodniej.

Dopiero dwa lata po powrocie Barzilaja do domu, w grudniu 1954 r., pojawił się w Izraelu pierwszy polski poseł: Zygfryd Wolniak. Ambasada PRL mieściła się przy jednej z bardziej ruchliwych ulic Tel Awiwu, ale rzadko kto tutaj zachodził. Wciąż jeszcze panowały stosunki dyplomatyczne na niby. Nawet w święta państwowe nie wydawano bankietów z obawy, że oprócz miejscowych komunistów nikt nie połasi się na polską wódkę lub szynkę. Wiz do Polski nie wydawano w ogóle, a nieliczni uprawnieni do przekroczenia żelaznej kurtyny otrzymywali je w Wiedniu.

Polska zrywa stosunki z Izraelem

Od 1957 r. ambasadorem był Antoni Bida, były szef cenzury oraz Urzędu ds. Wyznań. Także podczas jego kadencji kontakty z Izraelczykami były poprawne, lecz chłodne. Po nim, aż do całkowitego zerwania stosunków dyplomatycznych, w Tel Awiwie urzędował ambasador Józef Puta, w Warszawie zaś ambasador Dov Satath. To on został wezwany 12 czerwca 1967 r. do MSZ, gdzie wiceminister Marian Naszkowski wręczył mu notę oskarżającą państwo żydowskie o agresję na kraje arabskie. Naszkowski nie wspomniał, że decyzję o zerwaniu stosunków podjęto w Moskwie na posiedzeniu Komitetu Doradczego Paktu Warszawskiego i że podporządkowały się jej wszystkie państwa bloku sowieckiego oprócz Rumunii.

Jedynie końcowe słowa noty zostały zredagowane w Warszawie: „... w związku z powyższym, Rząd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej postanowił zerwać stosunki dyplomatyczne z Izraelem. Rząd Polski oczekuje, że ambasador Izraela opuści Polskę wraz z personelem w najbliższych dniach”.

Było to widowisko haniebne, nieznane dotychczas w dziejach dyplomacji. Gdy w niedzielę 18 czerwca, po południu, Satath i personel ambasady przybyli na Okęcie, nie zezwolono im na skorzystanie z poczekalni VIP, jak to uzgodniła wcześniej ambasada holenderska z urzędnikiem Protokołu Dyplomatycznego (od chwili zerwania stosunków Holandia reprezentowała interesy Izraela w Polsce). W sali VIP czekało kilku dyplomatów zachodnich pragnących pożegnać się z wyjeżdżającymi Izraelczykami. Do spotkania nie doszło, ponieważ dyplomaci izraelscy, po uciążliwej odprawie paszportowej, skierowani zostali prosto na płytę lotniska, gdzie oczekiwała ich zorganizowana grupa demonstrantów wznoszących obraźliwe okrzyki i machająca transparentami potępiającymi Izrael i syjonizm. Zachodnim dyplomatom zabroniono wejścia na płytę, „ponieważ takie były przepisy bezpieczeństwa”.

Oburzony bezprecedensowym wydarzeniem ambasador Holandii skierował nazajutrz do MSZ ostrą notę protestacyjną, w której pisał między innymi: „Wbrew obowiązującym przepisom bezpieczeństwa ponad stu demonstrantów, przywiezionych na Okęcie specjalnymi autobusami, ustawiło się szpalerem między terminalem a samolotem Air France, trzymając transparenty w pozycji poziomej. Władze polskie zabroniły stewardesom Air France udzielić pomocy wyjeżdżającym, wśród nich kobiecie w zaawansowanej ciąży oraz małemu dziecku z ręcznym bagażem. Równocześnie, aby wzmocnić efekt wydarzenia, nakazały zaparkować samolot francuski w odległości około stu metrów. Demonstranci wyszydzali i popychali przechodzących przez szpaler, pochylonych Izraelczyków. Niestety nie mogę stwierdzić, aby władze polskie uczyniły cokolwiek, aby zapobiec temu zawstydzającemu widowisku...”.

Po wydarzeniach na Okęciu, a szczególnie po 1968 r., mogło się wydawać, że kurtyna stosunków polsko-izraelskich opadła na zawsze. Że oba państwa i oba narody nigdy już nie znajdą wspólnego języka. Ale polityka nie zna słowa nigdy.

Mordechaj Palzur przyjeżdża do Polski

Mordechaj Palzur, ambasador Izraela w Santo Domingo, otrzymał od swoich przełożonych w Jerozolimie szyfrowaną depeszę, nakazującą mu nie przyjmować żadnych zobowiązań przekraczających okres dwóch tygodni, ponieważ w każdej chwili może zostać skierowany na inną placówkę. Depesza została wysłana w październiku 1985 r. Zapowiedziane dwa tygodnie trwały dokładnie rok i miesiąc. 7 listopada 1986 r. wylądował w Warszawie jako pierwszy – po długiej przerwie – dyplomata izraelski w Polsce Ludowej. Oficjalny tytuł: szef misji interesów Izraela przy ambasadzie Królestwa Holandii. „Zatrzymaliśmy się w hotelu Europejskim, ale ponieważ był nieogrzewany, przeniosłem się z żoną i dziećmi do Victorii”, opowiadał. „Władałem doskonale językiem polskim, ale nie miałem z kim rozmawiać. Dzieci zachorowały, szukałem lekarza, lecz nasza znajoma w Warszawie bała się z nami rozmawiać nawet na tak osobisty temat. Zatelefonowałem do gminy żydowskiej, ponieważ chciałem przyjść do synagogi na sobotnie nabożeństwo. Wprowadzono mnie bocznymi drzwiami, z wyraźnymi objawami niechęci. Żydowscy działacze w Warszawie wciąż jeszcze sterowani byli przez partię; widocznie nie zostali poinformowani o zmianie kursu”.

Mordechaj Palzur nie wiedział wówczas, że depesza, którą otrzymał w Santo Domingo, była bezpośrednią konsekwencją rozmowy prowadzonej przez ministrów spraw zagranicznych Stefana Olszowskiego i Icchaka Szamira w kuluarach gmachu ONZ w Nowym Jorku. Olszowski zaproponował wówczas wznowienie stosunków dyplomatycznych, początkowo na niskim szczeblu. Szamir wyraził zgodę. Miesiąc przed przylotem Palzura do Warszawy pojawił się w Tel Awiwie Stefan Kwiatkowski, szef Misji Interesów Polski Ludowej przy... Banku Pekao SA. Był to chyba najdziwniejszy twór dyplomacji światowej. Aby zatrzeć ślady bezpośrednich kontaktów, tydzień wcześniej bank, podporządkowany od 1933 r. centrali w Warszawie, został przemianowany na filię oddziału Pekao w Paryżu.

Podczas gdy Kwiatkowski działał w Izraelu całkowicie jawnie, obecność Palzura w Warszawie okryta była mgłą tajemnicy. Prawda wyszła na jaw dopiero wówczas, gdy Instytut Pamięci Jad Waszem w Jerozolimie przyznał czterdziestu Polakom medale Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Uroczystość taka mogła poprawić wizerunek Polski Ludowej na świecie. Było oczywiste, że wręczyć je musi szef izraelskiej misji. Nazajutrz, po uroczystości zorganizowanej przez ZBOWiD, Palzur udzielił wywiadu redaktorowi „Przeglądu Tygodniowego”. Skrzętnie ukrywana tajemnica wyszła na jaw.

Mordechaj Palzur: „Przedstawiciele partyjnego betonu, pod naciskiem dyplomatów arabskich, wyrazili swe niezadowolenie w Kancelarii Prezydenta. Jaruzelski polecił swemu rzecznikowi, Jerzemu Urbanowi, znaleźć właściwą odpowiedź. Urban wyjaśnił prasie, że nie ma mowy o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych i że moja funkcja ogranicza się do opieki nad zaniedbanymi żydowskimi cmentarzami. Okazało się jednak, że nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre. Oburzony spotkałem się z przedstawicielami warszawskiego Protokołu Dyplomatycznego, oświadczając: jeśli tak widzicie moje zadania w Polsce, to jutro pakuję walizki i wracam do Jerozolimy. Praktycznie oznaczałoby to, że także Kwiatkowski musiałby pakować walizki – i wysiłek poprawienia wizerunku PRL, przynajmniej w środowisku Żydów amerykańskich, poszedłby na marne”.

Ambasady w Warszawie i w Tel Awiwie

Oficjalne wznowienie pełnych stosunków dyplomatycznych nastąpiło 27 lutego 1990 r. w Warszawie. Przy toastach wznoszonych szampanem podpisali je Mosze Arens, szef izraelskiego MSZ, polski minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski i Tadeusz Mazowiecki. Misje interesów podniesione zostały do rangi ambasad. Do Tel Awiwu przyjechał pierwszy od 23 lat ambasador Rzeczpospolitej prof. Jan Dowgiałło. Mordechaj Palzur starał się o szybkie zaproszenie premiera Icchaka Szamira do Polski. „Niestety – przypomina sobie Palzur – właśnie wtedy Szamir, udzielając wywiadu dla »Jerusalem Post«, wypowiedział owo nieszczęsne zdanie: „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Mazowiecki anulował zaproszenie.

Ale historia biegnie dalej. Tegoroczne wizyty premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Izraelu, przemówienie prezydenta Szimona Peresa w Warszawie i izraelski szef sztabu gen. armii Aszkenazi, maszerujący na czele Marszu Żywych w Oświęcimiu – to mówi samo za siebie.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną