Czy można zarazem wierzyć i wątpić? Wiara nie musi być religijna. Dla psychologa i psychoterapeuty wiara ma wartość, gdy pomaga jednostce radzić sobie z życiem. Wszystko dobrze, póki wiara – wszystko jedno, jakie jest jej źródło – scala człowieka i daje mu siłę. Kto w nic nie wierzy, ten uwierzy w cokolwiek – to ostrzeżenie przed szarlatanami, którzy żerują na ludzkiej potrzebie wiary w czasach zamętu.
W arcyciekawej książce „Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi”, wydanej (uwaga!, to u nas nietypowe) przez oficynę ojców jezuitów WAM w Krakowie, psychiatra prof. Maria Orwid opowiada o swych doświadczeniach zawodowych. Ma wśród kolegów wielu ludzi religijnych. Zauważa, że autentyczne doświadczenie religijne zachęca do otwartości na drugiego człowieka i życzliwości. Ale są też tacy – już poza jej środowiskiem zawodowym – u których doświadczenie religijne wywołuje tak głębokie poczucie misji, że uważają, iż wiedzą, jak powinien postępować drugi człowiek, co jest dla niego dobre, a co złe. U takich osób nie ma świadomości ranienia ludzi.
Lękajmy się fanatyków
Tego właśnie dziś lęka się wielu: że wiara zamieni się w fanatyzm usprawiedliwiający narzucanie innym siłą własnych przekonań. Jak nie ogniem i mieczem, to drogą ustaw i rozbudowanego systemu kontroli naszego życia prywatnego. Tej pokusie ulegali wcale nie tylko ludzie religijni. Profesor Leszek Kołakowski pisze: „Najstraszliwsze i najbardziej masowe prześladowania, masakry i ludobójcze wyprawy w XX stuleciu były dziełem zapamiętałych wrogów religii i chrześcijaństwa, nie zaś dziełem Kościoła czy Kościołów – te potworności czynili ci sami, co prześladowali religię i mordowali kapłanów w imię dostojeństwa rozumu”.