Polak od dziesięciu lat ma gdzie się ubrać. Ekskluzywne sklepy z najnowszymi kolekcjami światowej sławy projektantów kuszą właśnie wiosennymi kolekcjami. Szmateksy z używaną odzieżą na kilogramy przy co drugiej ulicy wabią podstępnie: całkiem nowa wiosenna dostawa. Pokazy mody organizowane za ogromne pieniądze w miejscach zarezerwowanych tylko dla elit i stragany, na których sprzedaje się hity sezonu (całkiem sprawnie podrobione). Można bez problemu znaleźć strój na jeden wieczór za równowartość średniej klasy samochodu, można też najtańszy przyodziewek kupić na raty. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego Polska pod względem tekstylno-obuwniczym wygląda tak marnie? Bieda sporo tłumaczy. Ale znawcy mody i projektanci narzekają nawet na najzamożniejszych. Powodów dostarczyły im chociażby dwa tekstylne wydarzenia tegorocznej wiosny: pokaz mody w warszawskim hotelu Sheraton, w którym jako modelki wystąpiły parlamentarzystki, i kontrowersyjna, ze względu na stroje uczestników, gala wręczenia statuetek Wiktora. Kto zatem, gdzie, za ile (i dlaczego zwykle nie najlepiej) się ubiera?
Jeśli chodzi o zakupy na grzbiet, Polak nie jest zbyt rozrzutny. Na przykład płaszcz – statystycznie rzecz biorąc – starcza mu na 7 lat. Garnitur musi przetrwać jeszcze dłużej, skoro rodzimi producenci sprzedali ich w ubiegłym roku ledwie 1 mln 835 tys. sztuk, a płaszczy 3 mln (przy czym duża ich część trafiła na eksport). Nawet z pozoru imponująca sprzedaż spodni krajowej produkcji – ponad 20 mln dla panów i 17 mln dla pań – daje co najwyżej jedną parę na jedną osobę. Z koszulami musi być podobnie – jedna na rok dla jednego pana, bo rocznie schodzi ich ze sklepowych półek 10 mln 624 tys.