Klasyki Polityki

Praca czyni smutnym

Marek Raczkowski / Polityka
Dwanaście brytyjskich firm eksperymentuje ze śródziemnomorskim stylem pracy, przerywając codzienną rutynę sjestą wypełnioną rozrywkami, ucztą dla smakoszy i występami tancerzy flamenco. Praca jest też miejscem, gdzie – podobno z pożytkiem dla pracodawcy – oddać się można plotkom.

Od czasu wygnania naszych przodków z raju – „I rzekł Pan do Adama: w pocie oblicza twego będziesz jadł chleb, aż powrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty” – praca nie była na ogół zbyt miłym zajęciem.

Oto jednak w charakterze ludzkiej pracy nastąpiły głębokie, epokowe wręcz przemiany. Zamiast stukać młotkiem lub kroczyć za pługiem, większość z nas zarabiać zaczęła na życie przetwarzając informacje. Staliśmy się – jak nazwał to wizjoner i futurolog Alvin Toffler – „symbolicznymi analitykami”. Kraje najbardziej gospodarczo rozwinięte przekształciły się – jak głosi tytuł jednej z książek Petera Druckera, guru nowoczesnej teorii zarządzania – w społeczeństwa postkapitalistyczne; użyteczną pracę wykonywać mogą nawet osobnicy, którzy pocą się jedynie w sali gimnastycznej i nie muszą zbyt często obcinać sobie paznokci. Czy więc – choć może to brzmieć jak bluźnierstwo – praca może być wreszcie zajęciem przyjemnym, a nawet źródłem osobistego szczęścia?

Praca jako terapia?

Przekonanie, że jest ona z samej swej natury przekleństwem, ma długi żywot, co zdawały się potwierdzać badania przeprowadzone niedawno przez kanadyjskich uczonych z University of Alberta. Psycholog Robert Sinclair i jego doktorantka Carrie Lavis odkryli mianowicie, że smutni i nieszczęśliwi pracownicy są w istocie bardziej wydajni od swych zadowolonych z życia kolegów i przy taśmie produkcyjnej popełniają mniej błędów. Wnioski z tego odkrycia dalekie są jednak od jednoznaczności. Po pierwsze, monotonna praca przy taśmie jest dziś właściwie anachronizmem – już niedługo zastąpią nas w tym maszyny.

Polityka 22.2002 (2352) z dnia 01.06.2002; Społeczeństwo; s. 87
Reklama