Strach ma stare oczy
Lęk towarzyszył ludziom zawsze, ale nigdy nie szerzył się tak szybko
Historycy od dawna już przyznali rację swemu mądremu koledze Jacobowi Burckhardtowi (1818–1897), który zauważył, iż kolejne ich pokolenia tylko pozornie zajmują się odległymi wiekami. W istocie zawsze piszą o czasach sobie współczesnych, interesując się – zarówno w epoce antyku, jak i w okresie renesansu czy oświecenia – tymi sprawami i problemami, które zaprzątają aktualnie ludzkie umysły. Sprawdziło się to też w XX stuleciu, kiedy zajęto się nie tylko historią okrucieństwa i terroru czy biografiami wielkich tyranów na miarę Stalina lub Hitlera, ale i dziejami strachu. Doczekał się więc strach już bardzo wielu opracowań, których wyniki podsumował Jean Delumeau w głośnej książce „Strach w kulturze Zachodu. XIV–XVIII wiek” (polskie wydanie: 1986). Z polskich studiów na ten temat na uwagę zasługuje wnikliwy szkic Stanisława Grzybowskiego „Strach w XVI wieku: nowe wzorce osobowe” („Społeczeństwo polskie. Studia i szkice”, t. I, 1976).
Piekło czy raj?
Pomiędzy strachem, jaki nękał społeczeństwa antyczne czy mieszkańców średniowiecznych miast, a tym, który nam dziś towarzyszy, występują wszakże dwie zasadnicze różnice. Pierwsza z nich wynika z tak bardzo zaawansowanych procesów globalizacji. Najazdów mongolskich, a później ekspansji tureckiej obawiano się głównie w Europie Środkowo-Wschodniej. Zachód naszego kontynentu niewiele się nimi przejmował, a mieszkańcy Ameryki czy południowej Afryki w ogóle nie wiedzieli o istnieniu tych państw. Z kolei obywatel Imperium Rzymskiego byłby szczerze zdumiony wizją zaprezentowaną w „Quo vadis”, gdyby oczywiście jakimś cudem mógł ten film obejrzeć. Był to bowiem złoty wiek cesarstwa i jego prowincje korzystały z całkowitego spokoju i pokoju. Tymczasem każda kolejna fala czystek, jaka przetaczała się przez ZSRR pod berłem Stalina, pociągała za sobą krwawe reperkusje na najniższych nawet szczeblach aparatu władzy.