Marzeniem autorki beletrystyki kryminalnej Agaty Christie było napisanie powieści, w której poszukiwanym sprawcą zbrodni byłby sam czytelnik. Paradoks nie do realizacji, który jednak wyraża ambitny program: absolutne wprowadzenie nas we wnętrze charakteru. Otóż w podobnym zamiarze kino pozwoliło sobie na kilka prób, wśród których „Piękny umysł” jest głównym sukcesem. Do jakiego stopnia jest on jednak nowy? Kino, owa maszyna psychoanalizy, z reguły stara się, byśmy osobiście utożsamili się z bohaterami. Ale tym razem nastąpiło pogłębienie: zazwyczaj jesteśmy, przy całej naszej sympatii, obserwatorami, bywa, że wiemy więcej niż postaci i radzi byśmy je ostrzec; obecnie to raczej oni powinni przywołać nas do przytomności!
Tu kino skorzystało z jednej z głównych sił swojej magii – wnikliwości wizualnej. Możliwość ostatnio zaniedbana wobec rozrostu innej cnoty kina – kreacji fantastycznych widowisk. Ale kino na swoim przeciwległym krańcu daje szansę, jak żadna inna sztuka, na szczegółową obserwację, na przyglądanie się przez szkło powiększające, na koncentrację: na życie w kropli wody. Tu kroplą okazały się wyjątkowe stany psychologiczne, my zaś dostaliśmy się do środka kropli.
Rana pod płaszczem
Zaczęło się od filmu „Szósty zmysł”: 11-letni chłopiec cierpi na zaburzenia świadomości, widzi w halucynacjach osoby zmarłe, grozi mu choroba umysłowa. Ale zajmuje się nim pedagog specjalista w wykonaniu Bruce’a Willisa: stara się, by jego pacjent nawiązał kontakt z rzeczywistością, by panował nad swoimi wizjami, by zbliżył się uczuciowo do otoczenia i udaje mu się doprowadzić dziecko do równowagi.