Noga na moment podpiera się z tyłu, ciężar leci nad głowę, noga wyrównuje, a widownia zamyka buzie. Trzymasz. Tyle dla mamusi, tatusia, trenera Henia Dueskaua i klubu Grom Więcbork!
Sztanga wali o pomost, aż rezonuje luźna deska pod podłogą. Rąbnięcie, ale miłe dla ucha. Idziesz przez miasto i przybijasz piątki z medalistami w podnoszeniu ciężarów. Główną ulicą wraca z pracy paru byłych mistrzów Polski. Po placu Jana Pawła II łażą byli mistrzowie Europy. Nad jeziorem opalają się młodzi adepci sztuki. Życiorysy mają proste lub złamane, ale potrafią dźwigać ciężary. Tak jest w Więcborku.
Gdy Marek miał 12 lat, kolega przyniósł na godzinę wychowawczą buty i pas, jakie przydają się ciężarowcom. Ułożył na ławce i powiedział: to moje hobby. Pani się zdziwiła – w końcu to nie resorowce ani komputer Atari. Marek poszedł do klubu Grom zobaczyć, jak kolega dźwiga. Ale wkrótce podniósł więcej i kolegę złamał. Trener mówi, że przy ciężarach pracuje raczej głowa niż mięsień. Siła bierze się z psychiki. Głowa kolegi nie udźwignęła klęski na pomoście i samobójstwa matki. Klub go przestał ciągnąć. Taki też jest Więcbork.
Marek Ksobiak, rocznik 1976, były mistrz Polski do lat 18, zdobywca brązu na mistrzostwach Europy młodzieży oraz Pucharu Niemiec, piąty wśród seniorów w kraju, członek kadry narodowej, wpada do siłowni po pracy w oczyszczalni ścieków. Albo jeśli akurat nie zakłada ludziom okien z PCV. Ciężary na nim zaważyły. Żona i dzieci rozumieją.
Trener
W małych miastach trenerzy wiedzą wszystko. Trener Dueskau wiedział, że Marek powinien dostać pracę w oczyszczalni. Inaczej mógłby dostać pylicy, pracując jako piekarz cukiernik. Bywa w Więcborku i okolicach, że materiały na mistrzów dźwigają butelki w bramie. Nie chodzą do szkoły. Wieją z awanturujących się rodzin.