Klasyki Polityki

Krzyk śmierci

Chcę umrzeć. Lekarz o etycznych aspektach eutanazji

Mirosław Gryń / Polityka
28-letnia Christine Malevre, pielęgniarka ze szpitala w Mantes-la-Jolie pod Paryżem, przyspieszyła śmierć 30 nieuleczalnie chorych pacjentów. Oskarżono ją o serię zabójstw z premedytacją, mimo że – jak twierdzą urzędnicy sądowi –czyniła to na życzenie pacjentów i ich rodzin. Niekiedy jednak z własnej inicjatywy. Nie działała dla pieniędzy ani dla innej własnej korzyści. Chciała nieść pomoc i ulgę w cierpieniu.

Taka tragedia mogła zdarzyć się wszędzie: we Francji, USA, Afryce, również w Polsce. W ankiecie, którą przeprowadzono w ubiegłym roku wśród 350 amerykańskich onkologów, wyszło na jaw, że ponad połowa z nich dopuściłaby się eutanazji, gdyby była w ich kraju prawnie dozwolona i ponad połowa przyznała, że ma na swoim sumieniu pojedyncze przypadki odebrania życia chorym, którzy umierali w nieludzkich cierpieniach.

Takiej ankiety nikt nigdy nie przeprowadził w Polsce. Nie dlatego, że jej rezultaty niczego nie wniosłyby do odwiecznej polemiki między przeciwnikami a zwolennikami eutanazji. W naszym społeczeństwie, które nadal traktuje śmierć w kategoriach tabu, gdzie większość ludzi boi się odsłaniać swoje prawdziwe emocje i zwyczajnie nie potrafi rozmawiać ze sobą na trudne tematy – taka ankieta w środowisku medycznym zakończyłaby się fiaskiem. Polscy lekarze i pielęgniarki rzadko dzielą się swoimi rozterkami, choć trudno przypuszczać, że mają ich mniej niż personel szpitali zachodnich.

Współczuję młodej Christine Malevre. Decyzja, jaką podjęła, bez względu na osąd moralny jej czynu, musiała być dla niej potwornie trudna. To, że zdradziła ją nadzwyczajna nerwowość, a nawet histeria, że chciała w końcu popełnić samobójstwo – jest najlepszym dowodem, w jak trudnym położeniu stawiają się wszyscy, którzy próbują stosować eutanazję. Wiem to od lekarzy holenderskich, którzy często okupują liberalne prawo swojego kraju depresją i załamaniem nerwowym. Model holenderski, w którym eutanazja zyskała nie tylko aprobatę społeczną, ale nawet rządową, zaczyna być przeżytkiem. Uwidocznił on bowiem liczne wynaturzenia (sędziwi pacjenci niektórych oddziałów rezygnują z kroplówek, bo boją się, co faktycznie się w nich znajduje) i pokazał, że nie można utrzymać czystości przepisów w sytuacji, gdy coś może być wygodne dla wielu stron – nie tylko samego chorego, ale także dla jego rodziny lub szeroko pojmowanych interesów opieki medycznej.

Polityka 32.1998 (2153) z dnia 08.08.1998; Społeczeństwo; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Krzyk śmierci"
Reklama