Chevi, ach chevi
Chevi, ach chevi. Auto w Hawanie to symbol utraconej młodości
Przed rewolucją to portowe miasto było zwane perłą Antyli. Szczególnie w nocy tętniło ruchem ulicznym i życiem setek kabaretów, kasyn i domów schadzek. Co rusz zajeżdżały szykowne limuzyny. Słychać było zewsząd dźwięki klaksonów. Samochodom wtórowały autobusy swoim charakterystycznym guagua i w ten sposób przyjęło się określać autobus w kubańskiej wersji hiszpańskiego.
Miłośników rozrywek Hawana kusiła wdziękiem powabnych, ognistych mulatek, tropikalnymi rytmami salsy, a także obietnicami bajecznych fortun i egzotycznymi koktajlami, takimi jak mojito czy daiquiri. Zagorzałym amatorem tych alkoholowych rozkoszy był zadomowiony na Kubie Ernest Hemingway, który tutaj napisał swoje słynne opowiadanie „Stary człowiek i morze”. On również był częścią tamtej epoki.
Po zwycięstwie w 1959 r. brodatych rewolucjonistów z Fidelem Castro na czele dawny świat zaczął powoli się rozpadać. Ulice są dzisiaj opustoszałe i wyludnione. Tylko od czasu do czasu przejeżdża jakiś samochód, a ludzie godzinami wyczekują na przystankach autobusowych. Zaciemnione w godzinach wieczornych miasto z odrapanymi, sypiącymi się w gruzy pięknymi kolonialnymi budynkami przypomina zaniedbane muzeum tuż przed zamknięciem.
Chevi, czyli samochód
– Oyeme chico, tienes un chevi? – pyta Ramon, żeby dowiedzieć się, czy zabiorę go wozem. Ten ponad 70-letni hawańczyk, niemal rówieśnik naczelnego wodza Kuby Fidela Castro, pamięta czasy Al Capone. Upłynęło już tyle lat, ale dla niego, podobnie jak dla wielu starych mieszkańców Hawany, samochód to po prostu chevi, czyli Chevrolet. To symbol utraconej na zawsze młodości.
Dlatego wielkie wrażenie robią zabytkowe limuzyny, sunące od czasu do czasu majestatycznie ulicami Hawany. Większość z nich już ledwo dyszy i z trudem rzęzi pokonując nawet drobne wzniesienia, ale wciąż jest na chodzie.