Niech ktoś szepnie, że pod luksusowy hotel Martinez podjechał Tom Cruise, tłum natychmiast wpada w szał. Napiera na metalowe ogrodzenie, szarpie się z policją, chce dotknąć choć śladu po stopach gwiazdora. Zamiast Toma Cruise'a pod hotelem pojawia się Robert Goleń. Nie zagrał w żadnym filmie, jest bezrobotnym socjologiem z Mysłowic. Tydzień temu dowiedział się, że jest 300 000 abonentem Canal+. Stacja w nagrodę zafundowała długi luksusowy weekend na festiwalu w Cannes.
Robert rozdaje autografy, podaje ręce rozhisteryzowanym dziewczynom. Ktoś z tłumu dochodzi do wniosku, że Robert to nie Tom. Tłum natychmiast zapomina. Na podjazd wjeżdża następna limuzyna. Robin Williams? Znowu wycie i znowu pudło. To Susie, sobowtór. Od lat z powodzeniem udaje Williamsa. Podobno nieźle z tego żyje. Trzecia limuzyna. Skulona blondynka pędzi do wejścia. Faye Dunaway. Prawdziwa.
Wygrał Martinez
Kilka kroków za tysięcznym tłumem skłębionym na festiwalowym bulwarze La Croisette w Cannes, dla wybranych otwierają się drzwi do luksusowego świata wielkich przedwojennych hoteli. Michel Gillot, szef recepcji hotelu Martinez, ma dystans do swoich gości: – Gwiazdy filmowe uważają się za ludzi z lepszego świata. Ja nie walczę. Mam inną pozycję społeczną. Oni w godzinę zarabiają tyle, co ja w rok. Dwa kroki od hotelu cały rok żebrze na ulicy kobieta z małym dzieckiem. To jest porządek rzeczy.
Tak więc przy bulwarze La Croisette jak co roku trwa bitwa. Jest niezależna od festiwalowej rywalizacji filmowej w Palais de Festivals. To bitwa hotelowa. W czołówce są jak zwykle: Carlton, Majestic, Martinez. W tym roku Martinez górą.