Mówienie w jego wypadku o rozwoju czy podejmowaniu trudu artystycznych wyzwań mija się z celem. Przynajmniej od dekady Tom Cruise skutecznie powiela tę samą rolę. W różnych kostiumach i atrakcyjnych turystycznie plenerach gra seksownego przystojniaka, eksperta od efektownych akcji, strzelanin i pościgów. Czy to będzie Jack Reacher, mściciel znikąd, powołany do życia przez pisarza Lee Childa, żołnierz zamknięty w pętli czasu („Na skraju jutra”) czy zatroskany robotnik broniący dzieci przed kosmitami („Wojna światów”) – zawsze z tym samym entuzjazmem staje po stronie dobra. Bystrzejszy od samego Bonda, z duszą romantyka, aplikuje swoim przeciwnikom końską dawkę niemiłych wrażeń, a przy okazji ratuje świat przed zagładą.
Im starszy (w lipcu aktor skończył 53 lata), tym chętniej popisuje się idealną rzeźbą ciała, chłopięcym uśmiechem, urokiem wrażliwego amanta. Gra lekko, z wdziękiem i coraz większym dystansem, jakby czas na niego nie działał.
W „Mission: Impossible 5” po raz kolejny wciela się w niezłomnego Ethana Hunta, agenta poszukującego emocjonujących, krańcowo ryzykownych wyzwań. Skacze po ścianach, chwyta się dłonią startującego wojskowego transportowca A400, zwinnie wykonuje piruety na rozpędzonym motocyklu. Udaremnia niewyobrażalnie nikczemne intrygi i pokonuje groźną organizację o kryptonimie Syndykat. W przeliczeniu na liczbę sprzedanych biletów gwarantuje to wytwórni pewny, niemały zysk.
Najbardziej wpływowy gwiazdor na Ziemi
Wszystkie tytuły z udziałem Cruise’a okazywały się hitami. Zaledwie siedem z nich (na 35 zrealizowanych) nie zdołało zarobić stu milionów dolarów. Uwzględniając inflację, dały łącznie 7,941 mld dol. czystego zysku (wg Box Office Mojo). Zostawiły daleko w tyle filmy z nazwiskami-markami najgroźniejszych rywali: Johnny’ego Deppa, Brada Pitta, Russella Crowe’a czy George’a Clooneya.