Skok bez poduszki
Jak doszło do słynnego krachu na nowojorskiej giełdzie w 1929 r.
Rok 1929 zaczął się bardzo dobrze. Tygodnik „Time” zapowiadał, że Chrysler postawi luksusowy samochód w zasięgu możliwości każdego Amerykanina. Krajowe Stowarzyszenie Krawców ustalało normę dla przeciętnego mężczyzny: 20 ubrań, 12 kapeluszy i 8 kompletów bielizny. Na obchodach stulecia wynalezienia żarówki prezydent Herbert Hoover zapewniał, że nic nie zagraża American way of life. Cała Ameryka, może nie licząc rolników, pławiła się w dostatku albo przynajmniej w marzeniach o prosperity.
Ale ważniejsze było to, co mówił prezes General Motors John Raskob: „Każdy powinien być bogaty... bo bogactwo jest w zasięgu każdego: 15 dolarów zainwestowanych co miesiąc na giełdzie może, dzięki zakumulowaniu dywidend, przynieść 48 tysięcy dolarów przez 20 lat, czyli dać 400 dolarów dochodu miesięcznie”. Autorytet General Motors tylko podpierał prawdę znaną z ekscytujących plotek – ktoś, całkiem zwyczajny, zbił na giełdzie fortunę. Giełda jest cudem, największym wynalazkiem Ameryki od czasów Edisona, zresztą co robić innego, niż grać na giełdzie? Obowiązuje prohibicja, oficjalnie nikt nie pije ani nie gra, bo gry hazardowe są także zakazane. Pozostaje giełda. Nie jako rozrywka bogatych czy recepta na nudę. Robotnik też może się dorobić. Żeby kupić akcje, wystarczy wpłacić gotówką zaledwie 10 proc. ich ceny. Agent giełdowy sam otworzy rachunek i zaciągnie nisko oprocentowany kredyt, zachowując u siebie jako zastaw kupione na kredyt akcje. Kurs akcji podwaja się lub potraja i kiedy trzeba sprzedać – szczęśliwiec może dostać dziesięć lub dwadzieścia razy tyle, ile na początku wpłacił. Ale po co sprzedawać? Kurs idzie w górę!
Milionerzy za 50 dolarów
I tak Amerykanie, nie wydając pieniędzy, poczuli się wielkimi finansistami.