Klasyki Polityki

Skok bez poduszki

Jak doszło do słynnego krachu na nowojorskiej giełdzie w 1929 r.

24 października 1929 r., przed budynkiem giełdy w Nowym Jorku 24 października 1929 r., przed budynkiem giełdy w Nowym Jorku AP / Agencja Gazeta
Na Wall Street, tuż obok giełdy, w gabinecie Thomasa W. Lamonta, dyrektora banku Morgan, zebrała się Wielka Piątka bankierów. Lamont – według późniejszych relacji – cały czas stał przy oknie i z 20 piętra patrzył na milczący tłum pięciu tysięcy ludzi, którzy chcieli się dostać do budynku giełdy.

Rok 1929 zaczął się bardzo dobrze. Tygodnik „Time” zapowiadał, że Chrysler postawi luksusowy samochód w zasięgu możliwości każdego Amerykanina. Krajowe Stowarzyszenie Krawców ustalało normę dla przeciętnego mężczyzny: 20 ubrań, 12 kapeluszy i 8 kompletów bielizny. Na obchodach stulecia wynalezienia żarówki prezydent Herbert Hoover zapewniał, że nic nie zagraża American way of life. Cała Ameryka, może nie licząc rolników, pławiła się w dostatku albo przynajmniej w marzeniach o prosperity.

Ale ważniejsze było to, co mówił prezes General Motors John Raskob: „Każdy powinien być bogaty... bo bogactwo jest w zasięgu każdego: 15 dolarów zainwestowanych co miesiąc na giełdzie może, dzięki zakumulowaniu dywidend, przynieść 48 tysięcy dolarów przez 20 lat, czyli dać 400 dolarów dochodu miesięcznie”. Autorytet General Motors tylko podpierał prawdę znaną z ekscytujących plotek – ktoś, całkiem zwyczajny, zbił na giełdzie fortunę. Giełda jest cudem, największym wynalazkiem Ameryki od czasów Edisona, zresztą co robić innego, niż grać na giełdzie? Obowiązuje prohibicja, oficjalnie nikt nie pije ani nie gra, bo gry hazardowe są także zakazane. Pozostaje giełda. Nie jako rozrywka bogatych czy recepta na nudę. Robotnik też może się dorobić. Żeby kupić akcje, wystarczy wpłacić gotówką zaledwie 10 proc. ich ceny. Agent giełdowy sam otworzy rachunek i zaciągnie nisko oprocentowany kredyt, zachowując u siebie jako zastaw kupione na kredyt akcje. Kurs akcji podwaja się lub potraja i kiedy trzeba sprzedać – szczęśliwiec może dostać dziesięć lub dwadzieścia razy tyle, ile na początku wpłacił. Ale po co sprzedawać? Kurs idzie w górę!

Milionerzy za 50 dolarów

I tak Amerykanie, nie wydając pieniędzy, poczuli się wielkimi finansistami. W 1920 r. kredyty zaciągnięte w USA obliczano na miliard dolarów, w 1927 r. – na trzy i pół miliarda, a w 1929 r., do października, Amerykanie zaciągnęli ponad 6 mld dolarów kredytu. Ile wydali na zakup akcji? Nie wiadomo. Bardzo dużo. W każdym razie szalona lokomotywa ruszyła według reguł, które zna każde dziecko. Im więcej kupowano akcji, tym bardziej rosła ich cena. I zysk rósł w oczach, przecież widziano go na tablicy. Tak mogło być do skończenia świata pod warunkiem, że tempo zawierania transakcji nie spadałoby.

24 października 1929 r. ludzie, którzy wierzyli, iż za 50 dolarów wkładu zostaną milionerami, zawahali się. Lepiej sprzedać! Ceny poszły w dół. Sprzedać koniecznie! Dalekopisy nie nadążyły z przekazywaniem zleceń na giełdę. 24 października zleceń sprzedaży było tyle, że opóźnienie w realizacji sięgało półtorej godziny, potem drobni ciułacze stracili wiarę w dalekopisy, mówiono, że stanęły. Z Bronxu, z Newarku, z Brooklynu ludzie setkami i tysiącami ciągnęli na Wall Street, na giełdę, próbując osobiście przekazać zlecenia albo przynajmniej zobaczyć, co się dzieje.

Na Wall Street, tuż obok giełdy, w gabinecie Thomasa W. Lamonta, dyrektora banku Morgan, zebrała się Wielka Piątka bankierów. Lamont – według późniejszych relacji – cały czas stał przy oknie i z 20 piętra patrzył na milczący tłum pięciu tysięcy ludzi, którzy chcieli się dostać do budynku giełdy.

Akcja „Poduszka” amortyzuje spadek

„Pierwszym celem jest przywrócenie zaufania – powiedział Lamont. – Stworzymy tymczasowe porozumienie i razem skupimy możliwie najwięcej tytułów”. Po półtorej godziny narady nakreślono operację „Poduszka”, która miała jeśli nie przywrócić równowagi podaży i popytu, to przynajmniej osłabić spadek kursu akcji. Z planem „Poduszki” posłano Richarda Whitneya, maklera Morgana i wiceprezesa giełdy. Whitney zatrzymał się przy kiosku stali, by zapytać o kurs akcji US Steel: 193 dolary. Wtedy bardzo głośno, jak w teatrze, powiedział: „Kupuję 25 tys. akcji US Steel po 205 dolarów”. W ciszy, która zapadła, Whitney obszedł najważniejsze okienka. Za każdym razem głośno pytał o kurs, potem równie stanowczo składał zlecenia na co najmniej 10 tys. akcji. Operacja „Poduszka” trwała pięć minut, Whitney kupił akcji za 30 mln dolarów. Blef się udał. Ale nie w pełni. „Poduszka” amortyzowała spadek na trzy godziny.

Kiedy srebrny dzwon wybił koniec dnia na Wall Street, okazało się, że giełda pobiła rekord transakcji: 12 mln akcji, konkretnie 12 894 650, zmieniło właścicieli. Dla wielu właścicieli ten spadek oznaczał po prostu ruinę. Kilkunastu z nich, nie czekając końca kryzysu, popełniło samobójstwa. Według raportów oficjalnych, tego dnia naliczono 12 samobójstw jeszcze przed południem. W książce Dixona Wectera odnalazłem czarną anegdotę: W czwartek o północy jakiś mężczyzna wszedł do Waldorf Astoria, najelegantszego wówczas hotelu nowojorskiego, i zażądał pokoju na wysokim piętrze. Portier zaniepokoił się: „Żeby spać, czy skakać z okna?”

24 października w Białym Domu nikt jeszcze nie mógł uwierzyć w taki krach. Prezydent Hoover, po kilkuminutowej konferencji ze swym sekretarzem (ministrem) skarbu i członkami Zarządu Rezerwy Federalnej (banku centralnego), wydał oświadczenie: „Gospodarka kraju opiera się na solidnych podstawach... Jedynie histeria jest przyczyną paniki. Jutro rynek odzyska spokój”.

Zakupy Wielkiej Piątki dały dwa dni wytchnienia na samej giełdzie: piątek 25 i sobotę 26 października. Niedziela była prezentem losu. W poniedziałek od 10 rano na giełdzie i w 70 tys. biur maklerskich w całym kraju panuje gorączka. O 11 jest już panika. US Steel traci 17 pkt., General Electric 47, Westinghouse 34. Cały ranek maklerzy dzwonią do swoich „kredytowych” klientów, by żądać natychmiastowego pokrycia długu. Akcje po wyższej cenie wystarczały na pokrycie kredytu, ale po niższej – nie. Od klientów pada ta sama odpowiedź: to sprzedawać! Powstaje ogromna nadwyżka oferty sprzedaży. Spadek cen jest w kilka godzin większy niż w całym poprzednim tygodniu.

Wczesnym popołudniem znów zbiera się Wielka Piątka. Według świadków oklaski tłumu witały bankierów na Wall Street przed biurem Morgana. Ludzie czekają, że znów Whitney wyjdzie ze zleceniami zakupów, jak w Czarny Czwartek. Ale o 4 po południu Lamont dyktuje oświadczenie prasie: „Utrzymywanie kursu akcji nie jest naszym zadaniem. Powinniśmy troszczyć się tylko o to, by podtrzymać zasadę rynku: zleceniu sprzedaży powinna odpowiadać jakaś oferta zakupu. Jeśli katastrofa jest nieuchronna – uniknijmy przynajmniej paniki”. Nazajutrz, we wtorek, rynkowe credo Thomasa Lamonta wykorzystano w karykaturalnej postaci. Na zgłoszoną ofertę sprzedaży 10 tys. akcji fabryki maszyn do szycia White (notowanych po 48 dolarów w środę przed Czarnym Czwartkiem i 11,5 dol. w poniedziałek) jeden z maklerów odwrzaskuje: „Kupuję po dolarze!”. Po jednym. Tego jeszcze nie było. To sygnał. Rynek załamuje się totalnie. Oferty po dolarze są przyjmowane. To już nie ruina drobnych ciułaczy. To ruina bankierów, milionerów, ruina powszechna. Główny gubernator giełdy rozsyła wezwania do 39 pozostałych gubernatorów: spotykają się dyskretnie w podziemiach gmachu, żeby nie pogłębiać paniki. „Do południa – mówi Główny – sprzedano 12 mln akcji. Zebrałem panów, by zapytać, czy nie byłoby właściwe zamknięcie giełdy”. Po godzinie narady – gubernatorzy dochodzą do wniosku, że giełda powinna normalnie funkcjonować dalej.

Kiedy dzwon ogłasza koniec transakcji 29 października, okazuje się, że 16,4 mln akcji przeszło z rąk do rąk i w tych operacjach wyparowało w powietrze 30 mld dolarów. Było i nie ma. Zaczął się okres, który przeszedł do historii Ameryki jako Wielki Kryzys, po angielsku jeszcze dobitniej The Great Depression. Być może prezydent Hoover miał rację, kiedy twierdził, że podstawy gospodarki kraju są zdrowe, ale załamanie giełdy było zbyt głębokie. W sumie, wartość 50 najważniejszych notowanych tytułów spadła o połowę w ciągu dwóch miesięcy i spadek – pomijając okresowe zwyżki – trwał aż do 1932 r., kiedy akcje notowane były przeciętnie na poziomie jednej czwartej tego, co w 1929 r.

Zaledwie w dwa miesiące po krachu produkcja przemysłowa zaczęła gwałtownie spadać: liczbę bezrobotnych określono na 4 mln ludzi. Zaczął się cykl recesji – spadek sprzedaży, zmniejszenie dochodów, obniżka płac, zwolnienia i dalej w kółko – skoro zwolnienia, to zmniejszenie dochodów, spadek sprzedaży. Do 1933 r. co najmniej jedna czwarta dorosłych Amerykanów – 14 mln osób – została bez pracy, 6 mln farmerów gięło się pod ciężarem długów, płace spadły o połowę.

Prezydent Hoover z miesiąca na miesiąc obiecywał poprawę. Opisywanym przykładem nędzy bezrobotnych była sytuacja w mieście Toledo w stanie Ohio: władze mogły wydzielić dwa centy dziennie na pomoc dla nich, tyle co kosztowało pudełko zapałek. Trzeba było już tylko jednego incydentu, by pogrzebać szanse Hoovera i partii republikańskiej, a utorować drogę Rooseveltowi i nowej polityce interwencjonizmu państwowego w gospodarce – New Deal. Ten incydent miał nadejść 17 lipca 1932 r. Do Waszyngtonu ściągnęło tysiąc weteranów wojny, by domagać się wypłaty rent wojennych, zawieszonych od krachu giełdowego. Hoover odmówił ich przyjęcia.

Ameryka przestała być Ameryką

Weterani z żonami i dziećmi sześć tygodni biwakowali na łąkach nad Anascolta River, a chodzili manifestować na Pensylwania Avenue koło Białego Domu. 17 lipca cztery szwadrony kawalerii wyszły im naprzeciw. Dowodzący nimi major krzyknął: „Ustąpcie, bo użyję siły!”. Odpowiedział mu strzał z budynku. W 10 minut szarża kawalerzystów rozpędziła demonstrantów. Nazwisko majora po raz pierwszy ukazało się na czołówkach gazet. Był to Dwight Eisenhower, późniejszy Naczelny Wódz w Europie i prezydent USA.

Następnego dnia stołeczny dziennik „Washington Post” oburzał się, że „najpotężniejszy rząd na świecie posłał szarżę na mężczyzn bez broni, na kobiety i dzieci... Ameryka przestała być Ameryką”. 4 listopada 1932 r. Franklin D. Roosevelt triumfalnie pobił Hoovera. Nowy prezydent, jedyny w historii wybrany czterokrotnie, miał już swoją ekipę ekonomistów i opracowany doraźny plan ratowania gospodarki.

Dlaczego giełda załamała się akurat w Czarny Czwartek? W podręcznikach są tylko ogólne wyjaśnienia: Rolnictwo od początku lat 20. było źródłem słabości. Na skutek złej polityki regulacyjnej banki udzieliły zbyt wysokich kredytów. Ceny akcji znacznie przewyższały realną wartość spółek. Zaufanie inwestorów i konsumentów bardzo osłabło. Ale dlaczego akurat 24 października? Prezydent Hoover podejrzewał, że to bear raiders rozmyślnie wywołali panikę. Bear raid, dosłownie „napad niedźwiedzi”, to w żargonie giełdowym – silna krótkoterminowa wyprzedaż kilku inwestorów w nadziei na obniżkę cen, by potem odkupić te same akcje po niższych cenach. Hoover powołał nawet komisję dochodzeniową – znaną jako „śledztwo Pecory” (od nazwiska nowojorskiego prokuratora Ferdinanda Pecory) – przypuszczając, że to jego wrogowie polityczni, demokraci sabotowali plany gospodarcze przywódcy republikanów.

Przesłuchania rozpoczęły się w kwietniu 1932 r., na pół roku przed wyborami, ale nie potwierdziły podejrzeń prezydenta. Kilku bear raiders przyznało, że synchronizowało wyprzedaż z optymistycznymi przemówieniami Hoovera o gospodarce. Ale jeden z nich, Ben Smith o przezwisku „Sell'Em” („Sprzedaj je”), twierdził bezczelnie, iż zaufanie do Hoovera było tak słabe, że ilekroć prezydent zapowiadał ożywienie, kursy zaraz spadały.

Dopiero po inauguracji Roosevelta, komisja Pecory wzięła się za bankierów, ogłosiwszy, że wielu z nich maczało palce w szokujących ekscesach finansowych lat 20. Licznych bankierów pogoniono ze stanowisk. Ale prawdziwym plonem pracy prokuratora Pecory był materiałdo trzech ustaw: Ustawyo Papierach Wartościowych i Ustawy o Bankach z 1933 r. oraz Ustawy o Papierach Wartościowych i Obrocie Giełdowym (the Securities Exchange Act) z 1934 r. Dochodzenie doprowadziło więc do utworzenia stałego rządowego (federalnego) nadzoru nad operacjami giełdowymi, a zwłaszcza nad sprzedażą walorów. Prawo zakazało takich fly–by–night operations, wariackich transakcji, jakie były na porządku dziennym w październiku 1929 r.

Pierwszą decyzją, jaką podjął nowy prezydent Roosevelt – i to w 48 godzin po inwestyturze – było zamknięcie wszystkich banków na 8 dni. Przez ten czas opracowano i ogłoszono nowe, doraźne prawo bankowe, podstawę niewiele późniejszej Ustawy o Bankach. Do dziś zdumiewa fakt, że Roosevelt na ten fundamentalny plan potrzebował tylko 48 godzin! Może dlatego był jedynym w historii prezydentem, którego wybrano cztery razy.

Korzystałem z pracy Dominique'a Lapierre „Le jeudi noir de Wall Street”.

Polityka 43.1999 (2216) z dnia 23.10.1999; Społeczeństwo; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: "Skok bez poduszki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi - nowy Pomocnik Historyczny POLITYKI

24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny POLITYKI „Dzieje polskiej wsi”.

(red.)
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną