Niedzielne popołudnie w jednym z warszawskich hipermarketów. Gra muzyka, hostessy zachęcają do okazyjnych zakupów. Tłoczno, terkoczą wózki. Między regałami widać całe rodziny. Na stoisku sportowym dwóch młodych ludzi ogląda markowe bluzy. Po chwili za pomocą metalowego narzędzia błyskawicznie pozbywają się klipsów zabezpieczających odzież. Bluzy upychają w swoich szerokich niby-wojskowych spodniach. Do koszyka pakują batoniki, torbę chipsów i grzecznie płacą za nie w kasie. Wychodzą przez nikogo nie niepokojeni, mijają ochronę, siadają w pobliskim ogródku piwnym. Znów się udało. Znów, bo czyszczenie marketów to dla nich sposób na życie.
Armia ochroniarzy
Dla szefów wielkich sklepów temat kradzieży jest drażliwy. Boją się, że każdy artykuł zmieni się w poradnik dla potencjalnych przestępców. Cedzą informacje o ochronie i konkretnych zabezpieczeniach. A sprawa, to już wiadomo, nie jest błaha. W zeszłym roku tylko w sieci sklepów Real, należących do Metro Group, na próbach kradzieży przyłapano 36 tys. osób. – W zależności od dnia tygodnia w każdym markecie zatrzymujemy od trzech do ośmiu osób. Rekordowy zawsze jest grudzień. Wtedy jest najwięcej klientów, co ułatwia pracę złodziejom – mówi Renata Juszkiewicz, dyrektor przedstawicielstwa Metro Group. Ochrona w sklepach Geant zatrzymuje miesięcznie ponad 2 tys. osób, które usiłują wynieść towary o średniej wartości 160 tys. zł. Prezes innej wielkiej sieci (nie chce się ujawnić) szacuje straty swojej firmy na 30 mln zł rocznie.
O skali strat świadczą też kwoty, jakie dyrektorzy sklepów wydają na ochronę. – Instalacja elektronicznych bramek do wykrywania zabezpieczonego towaru kosztuje około 200 tys. zł – ocenia Miłosz Nowakowski z poznańskiej firmy Arpol, która zajmuje się ich montażem.