Jest fajnie, tylko czasem ktoś szczeka
Jest fajnie, tylko czasem ktoś szczeka. Zagraniczni studenci szczerze o Polsce
Szary, wielopiętrowy akademik w podkatowickiej Ligocie. Shilpa Patel, drobna 19-latka, przyjechała z Virginii. Rodzice, z pochodzenia Hindusi, urodzili się w Kenii. Potem wrócili do Indii, by w 1976 r. powędrować za lepszym życiem do Stanów. Shilpa – córunia tatunia, jak sama ze śmiechem przyznaje – nie miała na siebie pomysłu, rodzice wybrali więc za nią przyszłość. W Virginii mieści się biuro Hope Medical Institute, pośrednika w programie zagranicznych studiów. Program był głośny, reklamowany w telewizji i prasie. Shilpa naoglądała się zdjęć Paryża, włoskich miasteczek, starych kościołów w Krakowie. Plan tanich studiów w pięknej Europie wydał się kuszący.
– Weszłam do akademika i się rozpłakałam – wspomina swój pierwszy dzień w Polsce. – Gdzie są te wszystkie rzeczy z reklam? Gdzie ja jestem? Półtora roku później pokój Shilpy wygląda, jak żywcem wyjęty z serialu o amerykańskich dzieciakach: kolorowe plakaty z kreskówek, zdjęcia, maskotki, imponujących rozmiarów telewizor, DVD, sprzęt grający.
Bijal Patel (zbieżność nazwiska przypadkowa), 30-latek z Illinois. Bardzo starannie waży angielskie słowa. Po polsku, jak niemal wszyscy, prócz „dzień dobry, dziękuję, przepraszam”, nie mówi, choć to już koniec trzeciego roku studiów. Urodził się na zachodzie Indii, w regionie Gujarat. Ojciec inżynier, mama ekonomistka. Polskę polecił mu znajomy. Edukacja jest tu dobra i tania, namawiał kolega i słał zdjęcia z wycieczek w góry, z Zakopanego, ze starego miasta w Krakowie. Więc Bijal, wówczas absolwent college’u, pracujący jako chemik w koncernie farmaceutycznym, przyleciał. O Polsce wcześniej ledwo co słyszał.
– Wylądowałem w Pyrzowicach i nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem.