Zeznania miały brzmieć tak: w dniu napadu i we wszystkie inne dni przestrzegało się wszelkich procedur. Joanna Puchalska, kontrolerka, otworzyła bezpieczne pojemniki w kasach (pieniądze można tam swobodnie włożyć, ale już wyjąć bez dwóch kluczy nie można) i zawartość oddała napastnikowi, bo się bała. Albo tak (kiedy już było wiadomo, co zarejestrowały bankowe kamery): jedna kasjerka nie miała pięćdziesiątek, chciała się wymienić z drugą, więc kontrolerka otworzyła pojemniki i wtedy, pech, wszedł napastnik. Albo jeszcze inaczej, bo było kilka innych wersji.
Poprawne wersje podawała pani dyrektor oddziału i zastępczyni, ale burzę mózgów robił cały zespół.
Z nerwów te poprawne wersje zaczęły się jednak plątać składającym zeznania i w rezultacie każda mówiła co innego. Wreszcie Joanna Puchalska, młoda, zdolna kontrolerka, dotąd robiąca w banku wzorcową karierę, przyznała się.
Joanna świetnie zapowiadająca się
Joanna Puchalska zawsze taka była: kujon, prymuska, raczej zero ściągania, średnia pięć. Na studiach mówili o niej, że wysoko zajdzie. Z jej rocznika na Akademii Rolniczej nikt nie zrobił większej kariery; ona dochrapała się stanowiska zastępcy szefa jednego z oddziałów PKO BP.
Zaczęło się przypadkiem, znajoma mamy pracowała w banku, w którym szukali pracowników, a Joanna miała dyplom wyższych studiów. Dalej poszło migiem – krótki staż w kadrach, okazało się, że jest świetna. Po dwóch miesiącach – pierwszy awans, na stanowisko kasjera. Zaczęła robić kursy doszkalające – i znów awans, na stanowisko kontrolera. Skończyła studia podyplomowe w Wyższej Szkole Bankowej – kolejny awans.