Wracajcie do piekła
Obozy uchodźców w Inguszetii. Wracajcie do piekła
Inguszetia, niedaleko granicy z Czeczenią. 15 stopni poniżej zera. Miejscowość Aki Jurt. Obóz uchodźców Iman. Namiot. Płomień z małego żelaznego piecyka rzuca światło na twarze mieszkańców: zarośniętego mężczyzny, byle jak odzianej kobiety, dzieci o szarobiałych twarzach i dłoniach. Białych z anemii, szarych z brudu. Ciepłej wody, a także strawy nie ma, bo uchodźcom odcięto prąd i gaz. Żeby im łatwiej było dobrowolnie zdecydować się na opuszczenie obozu.
Koczują w namiotach czwarty rok. Od pierwszych bomb, które jesienią 1999 r., po trzech latach względnego spokoju, znowu zaczęły burzyć domy, rozrywać ludzi i bydło. Rzeka uchodźców runęła wtedy do sąsiedniej Inguszetii. Jej prezydent Rusłan Auszew dopilnował, aby stanęły tysiące namiotów dla najbiedniejszych, trochę bardziej zasobni mogli wynająć choćby piwnicę, a zamożniejsi – mieszkanie czy dom. W Inguszetii schroniło się ponad 200 tys. uchodźców – jedna czwarta ludności czeczeńskiej. Około 50 tys. zamieszkało w siedmiu miasteczkach namiotowych, wielu – w dawnych oborach, stajniach, kołchozowych kurnikach. Reszta – w tzw. sektorze prywatnym, czyli na kwaterach.
– Obleję dzieci i siebie benzyną i podpalę, przynajmniej ktoś dostrzeże naszą śmierć – gorączkuje się 39-letni Salaudi Duhgijew. Jedni przytakują Salaudiemu twierdząc, że też są gotowi na ostateczność. Inni chcą kopać ziemianki, byleby tyko zostać w Inguszetii. Boją się wracać do Czeczenii, gdzie czeka ich nieznany los. Zwłaszcza mężczyzn – od 14 do 70 roku życia. Zagarniani podczas kontroli i łapanek, zaczystek, przeważnie nie wracają z punktów filtracyjnych, a są ich na terenie Czeczenii setki.