Węgajty, wieś niedaleko Olsztyna. Pierwsza przez próg wchodzi kolędnicza koza. Biega po izbie, skacze, pada niby martwa, a potem zmartwychwstaje. Gaśnie światło. Rozbrzmiewa pieśń dziadowska. Rozgrywają się dramatyczne sceny z narodzenia pańskiego. Za każdym razem rozgrywają się inaczej, ciągle zdarzają się niespodzianki. Ostatnio Diabeł ze Śmiercią uśmierciły Heroda. Herod padł na ziemię i nagle wyskoczyła z niego dusza. Miaucząca, bo Herod upadł na kota.
Wacek Sobaszek kolęduje w Węgajtach od 1989 r. Jest profesjonalistą. Kolędowanie przyszło zupełnie naturalnie. Po pierwsze – kolędował ojciec, po drugie – w wyniku ojcowego kolędowania w domowych zakamarkach odnalazły się zabytkowe kantyczki (czyli spisany zbiór ludowych kolęd) autorstwa Mioduszewskiego, klasyka. Potem ruszył teatr w Węgajtach, założony przez byłych uczestników słynnego teatru Gardzienice. Odtwarzał ludowe obrzędy, uświadamiał miejscowej ludności jej własne korzenie.
Teraz teatr w Węgajtach znajduje się w fazie twórczej. Nie rekonstruuje kultury archaicznej, na jej elementach tworzy swoje własne kolędnicze misteria. A przede wszystkim od trzech lat prowadzi warsztaty dla młodych kolędników. Progresywny kolędniczy teatr. Daje kilkadziesiąt spektakli w różnych miejscach. Brnie przez śniegi, puka do drzwi przyjacielskich i obcych, sprawia niespodziankę albo spełnia coroczne oczekiwania, przełamuje ludzkie opory, przekracza swoje psychiczne i fizyczne granice. Bo jeśli nie wejdzie, to zmarznie. Najważniejsze w dzisiejszych czasach jest przekroczenie cudzego progu.