Zbieracz żyje i pracuje z zegarkiem w ręku. Dyscyplina jest niezbędna. Inaczej sam siebie wyautuje. Z hasioka, z hausy (noclegowni dla bezdomnych mężczyzn), wreszcie z życia.
Andrzej, Leszek, Waldek. O swej bezdomności mówią: To nie koniec świata. Wiadomo, można się poddać rzeczywistości i zejść na dno. Ale można zachować godność. Spać w noclegowni i mieć marzenia. Na sylwestrową zabawę wynająć pokój w hotelu Piast. Pójść do kina, napić się piwa. I żyć z grzebania po śmietnikach.
Godz. 4.30: ranne ptaszki
Kilka mandżurów, dość twardych mat do spania, jest już zwiniętych i postawionych pod ścianą. Ci, co wstali, obywają się bez światła, żeby nie budzić tych, którzy na hasioki czy gdziekolwiek indziej wychodzą później. Ale i tak nawet wyjątkowe śpiochy dużo dłużej nie pośpią. O szóstej, góra pół do siódmej, są na nogach.
Godz. 8: wypad z hausy
Hausa, czyli noclegownia dla bezdomnych mężczyzn przy ul. Młyńskiej w Lublinie, niedaleko dworca PKP, tuż przed ósmą rano pustoszeje całkowicie. W parterowym, pomalowanym na zgniłozielony kolor baraku (podzielonym wewnątrz na trzy części: największą mieszkaniową i mniejsze, w których mieści się łazienka i pokój opiekunów) zostają tylko zwinięte po spaniu mandżury. No i zapach po porannej kawie. Nie to, żeby kilkudziesięciu osobom w jednej chwili chciało się wyjść na powietrze. Po prostu – o 8 rano jest wypad z hausy. Noclegownia będzie nieczynna do 18. Takie przepisy. Więc do roboty. Jeszcze tylko ostatni papieros i można iść. Chłopaki z hausy ułożyli nawet o tym wierszyk:
„Rusza Młyńska na hasioki,
Miasto daje nam widoki.