Jedno z więzień w północnej Polsce. Siedzimy w celi dwunastoosobowej, na oddziale otwartym. Klapy (drzwi) pootwierane przez całą dobę, więc wszyscy albo śmigają po peronce (chodzą po korytarzu), albo drynią kawiure (piją kawę) u sąsiadów. Pod celą tylko połowa mieszkańców, ktoś śpi, ktoś leży, ktoś coś ogląda w telewizji.
– A to kurwa jednak z tej wychowawczyni! Nie będę miał tych przepustek. A tak obiecywała – Marek wrócił właśnie z rozmowy z wychowawczynią. Z czteroletniego wyroku odsiedział już dwa i pół roku. Codziennie rano wychodzi do pracy poza teren zakładu karnego (nieodpłatnej), na widzeniach odwiedza go rodzina, prawie żadnych wniosków o ukaranie na koncie, mnóstwo wniosków nagrodowych – słowem: jeśli ktoś miałby otrzymać przepustki, to właśnie on.
Następnego dnia do celi wpada dwóch gadów (funkcjonariuszy; nigdy nie słyszałem, by któryś z więźniów użył kiedykolwiek określenia klawisz): – Zwijaj pinkiel! – jeden z nich zwraca się do Marka, co oznacza, że ma spakować cały swój dobytek. Nadchodzi też wychowawczyni i z nieukrywaną satysfakcją oznajmia Markowi, iż wie, jakiego określenia użył, mówiąc o niej. Za karę degraduje go do grupy zamkniętej, co skutkuje przetransportowaniem do zakładu typu zamkniętego.
Skąd ona to wiedziała? – Jak to skąd? Jakiś cwel zajebał z dupy (doniósł) – odzywa się ktoś obeznany w więziennych realiach.
Zjechać za kotlety
Choć w 1989 r. minister sprawiedliwości odpowiednim zarządzeniem zlikwidował pracę operacyjną w zakładach karnych i aresztach śledczych, to tak naprawdę służba więzienna nigdy jej nie zaprzestała. Już zresztą w 1991 r. dyrektor Centralnego Zarządu Zakładów Karnych nakazał „rozpoznawanie nastrojów i atmosfery oraz zachowań godzących w porządek, bezpieczeństwo i przebieg oddziaływań wychowawczych”.