Konieczny dowód na istnienie
Dlaczego dzieciom pozwala się marznąć w blaszanych naczyniach?
Pewna Polka poroniła późną ciążę w Holandii. Wyglądało to tak: kiedy lekarze wiedzieli, że dziecka nie uda się uratować, przeniesiono kobietę do osobnej sali. Lekarze delikatnie powiedzieli, co się teraz stanie. Powiedzieli, jak bardzo im przykro. W nocy dostawiono łóżko czuwającemu mężowi. Rano wywołano skurcze. Zawsze któraś z sióstr trzymała kobietę za rękę. Kiedy urodziła żywego synka, położna zapytała, czy chce wziąć go na ręce. Kobieta była w szoku, płakała i odmówiła. Odniesiono dziecko do ciepłego inkubatora. Po kilku godzinach snu ktoś znów zapytał, czy chce zobaczyć syna. Poinformowano kobietę o zrobionych na pamiątkę zdjęciach. O obciętym kosmyku włosów i odciśniętej na papierze rączce i stópce. Kobieta zgodziła się na przyniesienie ciała i opowiadała potem, jaki śliczny był ten jej syn. Siostry i położne zwracały się do kobiety z empatią i czułością. Zapytały o imię synka i czy będzie chciała go sama pochować. Znaleziono potem polskojęzycznego psychologa.
Kobieta ze swoim holenderskim mężem poprosiła o skremowanie zwłok syna. Zamiast pogrzebu postanowili rozsypać prochy dziecka nad Morzem Północnym. „Wracam pamięcią do tych strasznych chwil i cudownych lekarzy” – pisze do swojej koleżanki w Polsce.
Tę holenderską historię opowiedzieli położnym z wiodącego warszawskiego szpitala klinicznego polscy rodzice, którzy tutaj doświadczyli podobnej straty. Stowarzyszyli się w sieci i pragną, by zachodnioeuropejskie standardy zaczęły wreszcie obowiązywać w Polsce. Rocznie taki dramat jest udziałem aż 40 tys. ciężarnych kobiet. Więc rodzice uczą się, przygotowują wykłady, na które namawiają szpitalny personel, i opowiadają im między innymi takie historie jak ta z Holandii.