Na gdańskim Chełmie, który jest klasycznym osiedlem-sypialnią, młodzież w wolnym czasie nie bardzo ma co ze sobą począć. – Ośrodek sportu i rekreacji działa latem, jest klub przy kościele i klub osiedlowy, ale tam niewiele się dzieje ciekawego – ocenia policjant z tutejszego komisariatu. Młodzież gromadnie snuje się po ulicy, wystaje pod klatkami schodowymi.
Rok temu w sobotnie popołudnie zebrało się siedmiu chłopaków z sąsiedztwa. Najmłodsi mieli 13–14 lat, najstarszy był właśnie Grzegorz M. – siedemnastolatek, jedyny w grupie pełnoletni w sensie odpowiedzialności karnej. On tylko, jeszcze jako nieletni, zdążył wejść w konflikt z prawem. W 1996 r. sąd ustanowił nadzór rodziców. Dwa lata później – nadzór kuratora. W obu przypadkach chodziło o kradzież (art. 203 dawnego kodeksu karnego). Po ukończeniu podstawówki w żadnej szkole zawodowej nie zagrzał długo miejsca. Najpierw uczył się na cukiernika, potem na stolarza tapicera, wreszcie we wrześniu 1999 r. trafił do Szkoły Zasadniczej Specjalnej, do klasy kształcącej introligatorów. Dołączona do akt sprawy opinia kuratora jest zdecydowanie niepochlebna. Wynika z niej, że Grzegorz w szkole zachowywał się fatalnie, za to przy rodzicach podczas spotkań z kuratorem stwarzał pozory „dziecka niewinnego”. Do ojca odnosił się z dystansem, matkę traktował jak starszą koleżankę. „Dąży do podporządkowania otoczenia własnym celom” – konkludował kurator.
Tak dla jaj
W ową sobotę Grzegorz i reszta kładką nad jezdnią poszli do pobliskiego osiedla domków jednorodzinnych Wzgórze Mickiewicza „na bilardy”. Pograli nie za długo, bo skończyły się pieniądze.