Wojtek Gibas, 26 l., Bielsko-Biała
Odpadł jako pierwszy. Wciąż siedzi w nim zadra. Kiedy spotykają się co jakiś czas, śmieje się z innymi ze wspomnień, ale tak naprawdę to nie są jego wspomnienia. Skończył technikum włókiennicze, rok studiował ochronę środowiska na Politechnice Łódzkiej, miesiąc pracował w wytwórni makaronu, trzy lata w grupie interwencyjnej firmy ochroniarskiej. Jednocześnie został taksówkarzem i otworzył solarium.
Już po „Agencie” sprzedał je i poszedł na rozmowę kwalifikacyjną do zachodniego koncernu. Wciąż nocami jeździ taksówką (nalepił na niej wielką plakietkę „Agenta”). Kiedy zabierze nas z Izoldą z pobliskiego Żywca, to ją potem w klubie będą częściej prosili o autografy. Wszak odpadła dopiero po czwartym odcinku.
Romek Cichos, 45 l., Lubliniec
Odpadł jako drugi. Już po wyciągnięciu czerwonego piórka, a przed wejściem do samochodu był jak skamieniały. W nocy w hotelu (do Polski odlatywali dopiero następnego dnia) poprosił członków ekipy, by przekazali pozostałym zawodnikom jego aparat fotograficzny. Był chyba najbardziej przez wszystkich lubianym zawodnikiem. Taki do rany przyłóż.
Chorzowianin, od 17 lat w Lublińcu. Pracował na katowickich targach, w Lublińcu kierował ośrodkiem wczasowym, potem przeszedł do Energoserwisu, firmy remontującej transformatory i generatory. Odpowiada za reklamę, grafikę, fotografię techniczną. Oprócz tego ma firmę w domu: robi szyldy, reklamy, skład komputerowy. Prowadzi obozy aktywnego wypoczynku dla młodzieży. Wychowuje dwóch synów, maturzystę i gimnazjalistę. – Starszy syn to mój problem, chce iść na teologię, uczyć religii. Przeszedł z nimi wszystkie góry w Polsce. Po „Agencie” zorganizował wyjazd na narty do Austrii – pojechała połowa weteranów z Francji.